Zdanie, powtarzane niczym mantra, brzmi: ponieśliśmy w wyborach porażkę, ale rozszerzyliśmy elektorat, poparło nas o 2 mln wyborców więcej, więc w gruncie rzeczy wygraliśmy, bo nasz projekt przebudowy państwa w IV RP okazał się atrakcyjny. Teraz trzeba dotychczasowych wyborców utrzymać, oczywiście pozyskać nowych i wrócimy do władzy. Drugie zdanie tego przesłania brzmi: nie daliśmy rady, pokonał nas potężny układ, którego interesy zostały zagrożone. W obu zdaniach jest trochę prawdy, sporo fałszu i oczywiście dużo propagandy.
Prawda, że PiS zdobyło o 2 mln więcej głosów, ale nawet narażona w tym plebiscycie z 21 października na odpływ wyborców Lewica i Demokraci zwiększyła swój elektorat aż o 800 tys. Projekt budowy nowego państwa, który miał połączyć wielki program modernizacyjny kraju z tradycyjnymi wartościami społeczeństwa, nie istniał już od dawna. Upadł właściwie w momencie, gdy upadła idea POPiS. Potem było już coraz gorzej.
Może się PiS pocieszać, że przy partii pozostało trochę wyborców centrowych, ale przede wszystkim pozostali ci o orientacji antymodernizacyjnej i tradycyjnej.
Ilu jest ich dzisiaj, nie bardzo wiadomo, bo na razie z sondaży widać, że gwałtownie rosną szeregi zwolenników Platformy, a maleją zwolenników PiS. W tym powyborczym zamieszaniu, kiedy zwykle premie dostaje zwycięzca, niczego nie można jeszcze dokładnie zmierzyć. Wyborca otrzymuje jednak komunikaty, co się dzieje z jego ugrupowaniem i w jego ugrupowaniu. Dowiedział się więc, że trzej wiceprezesi PiS z powodu prośby, wyrażonej uprzejmie i listownie, aby ciało kolegialne, jakim jest Komitet Polityczny, miało coś jednak do powiedzenia, są wzywani do zrzeczenia się poselskich mandatów. Następnie zawiesza się ich w prawach członkowskich, by nie pojawili się na kongresie i nie rozpoczęli jakiejś kłopotliwej dyskusji.