Dziś w chaotycznych zmaganiach irackich milicji i bojówek trudno zrozumieć, kto i o co w Iraku walczy. O niepodległość czy przeciwko amerykańskiemu imperializmowi, o ustanowienie islamskiego kalifatu czy dla dobra irańskich interesów? Wiadomo natomiast za ile: 1,3 tys. dol. miesięcznie, taka jest rynkowa pensja rebelianta. A pieniędzy milicjom nie brakuje. Zamiast broni, dziś szukają partnerów biznesowych za granicą.
Błyskawiczna zmiana reżimu, prywatyzacja i zachodnia pomoc technologiczna miały wspomóc Irak. Amerykański plan był prosty: Irak miał się odbudować samodzielnie – w końcu znajdują się tam drugie co do wielkości złoża ropy naftowej na świecie. Eksperci prześcigali się w ocenie krajowego potencjału naftowego: 4,5 nawet 6 mln baryłek dziennie. Pieniądze z eksportu miały być przeznaczone na odbudowę zrujnowanego kraju przez lata dyktatury Saddama, lata wojen z Iranem i Kuwejtem i 13 lat sankcji, które cofnęły chociażby rozwój irackiej służby zdrowia o 50 lat.
Cztery lata po inwazji amerykańskiej iracki parlament nadal nie jest w stanie uchwalić narodowej ustawy o ropie naftowej, która miałaby ustalić zasady podziału dochodów między prowincjami a rządem federalnym i powołać narodową firmę naftową. Kurdystan, najbardziej stabilna prowincja w kraju, myśli powoli o własnym regionalnym rozwoju. W sierpniu kurdyjski parlament wziął sprawy w swoje ręce i uchwalił prawo zezwalające na podpisywanie kontraktów z zachodnimi koncernami. Mniejsze firmy, takie jak norweska DNO, zaczęły już prowadzić rekonesans. Wielkie koncerny z apetytem na miliardowe kontrakty czekają cierpliwie, by nie rozgniewać przywództwa w stolicy.