Licho mnie skusiło do oglądania telewizyjnego festiwalu piosenki Eurowizji. Nie dość, że ryki i kwiki dobywające się z telewizora wprawiały mnie w stan nerwowego dygotu, to na dodatek polski spiker relacjonujący komentarze spikerów z poszczególnych stolic niemal doprowadził do zawału.
Od wczesnych godzin popołudniowych cały świat wstrząśnięty był dramatyczną katastrofą w holenderskim miasteczku Enschede. Zginęło
20 osób, ponad 500 zostało rannych, ćwierć miasta zniknęło z powierzchni ziemi. Miejsce katastrofy odwiedziła holenderska królowa i premier. Także byli wstrząśnięci i zszokowani.
Gdy w festiwalu Eurowizji kamery dotarły do stolicy Holandii, polski tłumacz nie mógł wyjść ze zdumienia, że Holendrzy tym razem nie głosowali na to, kto najpiękniej śpiewa. Polak cały czas wydawał z siebie okrzyki zdumienia: co się przydarzyło w tej Holandii, że nie głosują, ciekawe, co też tam się stało? I tak w kółko przez parę minut.
Najwyraźniej w telewizji nie tylko źle słychać, ale i gorzej widać.