Przekonanie o tym, że kiedy wreszcie znajdziemy się „w swoim własnym domu”, będziemy żyć godnie i przyzwoicie, było jednym z piękniejszych złudzeń roku 1989. Wydaje się, że rozstaliśmy się z nim nadmiernie łatwo. Dziś przyzwoitość utożsamiana jest często z nieudacznictwem. W sferze wartości zapanował chaos.
Znajoma doktorantka uniwersytecka poprosiła swych studentów, by napisali na kartkach, czym jest dla nich przyzwoitość? Zdaniem młodych ludzi jest to pewien sposób zachowania, zgodny z szeroko pojętą moralnością, lecz były też opinie, wprawdzie w mniejszości, zrównujące przyzwoitość z nieudolnością i życiowym ślamazarstwem. Nie jest to badanie reprezentatywne, nie można jednak wykluczyć, że sondaż przeprowadzony profesjonalnie przyniósłby zbliżone odpowiedzi. Przyzwoitość jest bowiem definiowana trochę intuicyjnie jako synonim uczciwości, prawości, postępowania w zgodzie z głoszonymi hasłami, ale też – i to jest zdobycz współczesności – jako staroświeckie pięknoduchostwo, coraz mniej przydatne w nowych czasach.
Może to zbyt daleko idące uogólnienie, ale powracają niebezpiecznie zachowania znane z czasów PRL, kiedy to (cytując uczonych) istniała potężna luka między tym co „moje” a co „państwowe” i działalność w tej pustej przestrzeni nie pociągała za sobą sankcji moralnych. Pracownik przywłaszczając sobie zakładową własność wcale nie czuł się złodziejem. Dzisiaj znowu można odnieść wrażenie, że w sferze życia publicznego etyka nie ma zastosowania. Zastanawiający powrót do przeszłości.
Różnica między czasem teraźniejszym i przeszłym jest jednak taka, że obecnie za ten stan rzeczy nie da się zwalić winy na geopolitykę i monopartię.