Polskie wojsko ma kilka braków, a jednym z nich jest brak odpowiedniej liczby generałów. Niestety, dobrych kandydatów na generałów nie widać, co zasygnalizował ostatnio prezydent, odrzucając 12 z 15 wniosków szefa MON o nominacje generalskie. Prezydent uznał, że kandydaci ci są za słabi na bycie generałami w wojsku, którego on jest zwierzchnikiem, i mogliby się nadawać co najwyżej na generałów w wojsku, którego zwierzchnikiem jest szef MON, o ile takie wojsko kiedyś powstanie.
Prezydent uważa, że owych 12 kandydatów na generałów ma poważne braki, brakiem zaś szczególnie poważnym jest brak jego zgody na ich nominację na generałów. W opinii prezydenta wojsko, którego jest zwierzchnikiem, na generałów obciążonych tak istotnym brakiem nie może sobie pozwolić. Nie oszukujmy się, nie wiadomo, jakie cele armia takich generałów mogłaby chcieć w przyszłości realizować (a może i zaatakować) i czy jednym z tych celów nie byłaby np. osoba prezydenta czy osoba brata jego osoby.
Lech Kaczyński nie ma wątpliwości, że przyczyna „kryzysu generalskiego” tkwi w tym, iż szef MON poszukuje kandydatów na generałów jedynie w wąskim kręgu ludzi sobie znajomych, zamiast rozejrzeć się szerzej i sięgnąć dalej, do innych środowisk, choćby do środowiska znajomych prezydenta i jego brata, gdzie jest wielu potencjalnych generałów, trzeba tylko umieć ich znaleźć. Są tam nawet prawdziwe talenty generalskie, jak choćby były szef straży miejskiej i współpracownik prezydenta, oceanograf Witold Marczuk, który dzięki temu, że prezydent umiał go dostrzec, w swoim czasie błyskawicznie doszedł do stopnia generała brygady. Potwierdza to tezę, że jeśli tylko prezydent ma kogoś odpowiedniego do nominowania, to na pewno go na odpowiedni stopień nominuje.