Byłych amerykańskich prezydentów żyje czterech: Gerald Ford, Jimmy Carter, Ronald Reagan i George Bush, a wkrótce dołączy do tego grona Bill Clinton. Cieszą się oni w Ameryce mirem i respektem i stanowią swego rodzaju instytucje nie mające chyba sobie równych na świecie. Wszyscy mają swoje biblioteki-muzea zbudowane z prywatnych funduszy, ale zarządzane przez rządowe National Archives and Records Administration (Archiwa Państwowe). Mieszczą się tam dokumenty i rekwizyty z ich kadencji w Białym Domu. W sumie dziesięciu byłych – w większości zmarłych – prezydentów USA posiada takie biblioteki, z czego tylko jedna (Nixona) jest instytucją w pełni prywatną.
Odchodzący z urzędu prezydenci otrzymują dożywotnią emeryturę w wysokości swojej pensji, czyli około 200 tys. dolarów rocznie. Mają swoje finansowane z budżetu biura z sekretarkami i rzecznikami prasowymi, rząd przyznaje im fundusze na podróże i zapewnia dożywotnią ochronę w osobach agentów Secret Service. Dostają corocznie dziesiątki zaproszeń do wygłaszania suto opłacanych przemówień na rautach i innych prywatnych imprezach, uczestniczą w partyjnych konwencjach przedwyborczych (choć w tym roku byli prezydenci ograniczyli się do pojawienia się tam na widowni).
Ford: prawy uzdrawiacz
Stosunkowo konwencjonalny żywot byłego prezydenta wiedzie rządzący w latach 1974–1977 Gerald R. Ford. Po odejściu z Białego Domu przeprowadził się z żoną Betty do Kalifornii, gdzie mieszka w miejscowości Rancho Mirage. Od 1977 r. wygłosił wykłady i odczyty w 179 college’ach i uniwersytetach. Związany z konserwatywnym American Enterprise Institute (AEI) Ford co roku bierze udział w organizowanej przez te instytucje konferencji polityków i biznesmenów z całego świata. Na imprezach tych, odbywających się często w AEI lub w bibliotece-muzeum byłego prezydenta w Ann Arbor w stanie Michigan, goście dyskutują o amerykańskiej polityce zagranicznej i aktualnych sprawach międzynarodowych.