Pielęgniarki i położne w wydanym w ubiegłym tygodniu oświadczeniu winą za swoją dramatyczną sytuację obarczyły „nieudaną reformę i nieudolność pełnomocnika rządu Anny Knysok”. Warto przypomnieć, że uposażenia tej grupy zawodowej (zresztą jak pozostałych profesji w branży leczniczej) również przed reformą były skandalicznie niskie i obie przywódczynie związkowe – Bożena Banachowicz oraz Longina Kaczmarska – dobrze wiedziały, na jak źle płatny zawód się decydują.
Z reformą czy bez reformy finansowa sytuacja pielęgniarek jest nie do pozazdroszczenia w wielu krajach. W Unii Europejskiej mówi się otwarcie o kryzysie pielęgniarstwa. W Wlk. Brytanii brakuje 20 tys. sióstr, ponieważ kobiety wolą pracować za większe pieniądze w innych zawodach. Rząd polski, który w długich negocjacjach z pielęgniarkami stosował rozmaite fortele, złożył nawet obietnicę, że ułatwi polskim siostrom zatrudnienie w Anglii i Holandii, co w napiętej sytuacji zabrzmiało tak, jakby chciał jak najszybciej pozbyć się krzyczących kobiet, wysyłając je z plastikowymi butelkami jak najdalej.
Być może w tym szaleństwie jest metoda. Skoro z niskich pensji nie mogą utrzymać się pielęgniarki na Zachodzie, to również nasze siostry powinny masowo zrezygnować z pracy, udowadniając, że głodowe pensje ich nie interesują. W ten sposób restrukturyzacja placówek medycznych, dziś tak trudna do wyegzekwowania od ich właścicieli, odbyłaby się w sposób naturalny, a dla zdziesiątkowanego personelu pozostałoby więcej pieniędzy.
To nie żart. Raczej rozpaczliwe poszukiwanie choćby cienia tego, co pozostało z obietnic złożonych przez twórców reformy zdrowia. Gdzie jest zaczątek wolnego rynku, który miał zracjonalizować zatrudnienie i wydatki? Dlaczego odstąpiono od opracowania koszyka gwarantowanych w ramach składki świadczeń zdrowotnych?