Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Jeszcze gramy

Warszawska giełda wiosną 2000 r. pobiła swój absolutny rekord notowań, latem z dawnego budynku KC PZPR przeprowadziła się do nowej, okazałej siedziby, a późną jesienią doszło do rewolucyjnych zmian w systemie organizacji sesji i rozliczeń. W ciągu 12 miesięcy trudno chyba zrobić więcej. A mimo to nie ustają spekulacje, że za kilka lat WGPW będzie miała spore kłopoty z samodzielnym utrzymaniem się przy życiu.

Początek roku aż do marca rzeczywiście był imponujący. W ciągu dziesięciu tygodni Warszawski Indeks Giełdowy (WIG) wspiął się z niecałych 19 do blisko 23 tys. punktów, a graczy ogarnął szał zakupów. Na te niebotyczne szczyty wywindowała go przede wszystkim ogólnoświatowa hossa na spółki teleinformatyczne. Inwestorzy sugerowali się nie tylko doskonałą koniunkturą na giełdach zachodnich (co zawsze wpływa na zwyżkę notowań w Warszawie), ale podzielili też przekonanie Ameryki, że Internet i firmy z niego żyjące to najlepszy interes. Maklerzy mówili o braku ostrożności, giełdowej euforii i ślepym entuzjazmie wobec kolejnej rewolucji przemysłowej. Nie brakowało ostrzeżeń, że koniunktura na NYSE i NASDAQ (amerykańska giełda spółek nowoczesnych technologii) jest przegrzana i ta nazbyt nadmuchana bańka za chwilę musi pęknąć. Tego rodzaju ostrzeżeń mało kto jednak chciał słuchać. Zimą i wczesną wiosną kupowano w Warszawie akcje na potęgę, bijąc przy okazji rekordy obrotów i windując ceny.

Teoria do kąta

W kąt poszły stare sposoby oceny wartości spółek. – Inwestorzy – mówi Dawid Sukacz, doradca inwestycyjny w PTE Commercial Union – stanęli przed takim oto dylematem: czy firma, która przynosi straty, na gwałt potrzebuje ogromnych pieniędzy, a 95 proc. jej wartości stanowią ludzie, to rzeczywiście jest rarytas, o który warto się bić? Odpowiedź, po bolesnej chwili namysłu, była twierdząca. Ceny szaleńczo rosły, a zarządy kilkunastu spółek wpadły na pomysł, by zmienić skórę i przeistoczyć się w przedsiębiorstwa nowej ekonomii. Najczęściej miał to być sposób na ratowanie się przed plajtą. Rzadko kiedy była to rzeczywiście dobrze przygotowana akcja zmiany profilu firmy. A mimo to mało kto pozostał nieczuły na wdzięki sektora TMT (technologia – media – telekomunikacja).

Polityka 53.2000 (2278) z dnia 30.12.2000; Gospodarka; s. 62
Reklama