Archiwum Polityki

Hymny zastępcze

Lata dziewięćdziesiąte nie dopisały do kanonu pieśni kultowych nowych tytułów. W chwilach podniosłych, w czasie międzynarodowych spotkań piłkarskich, podczas świąt państwowych i kościelnych oraz strajków i blokad dróg przydają się więc stare śpiewniki.

Aleksander Ścibor-Rylski opisał w książce „Pierścionek z końskiego włosia” (Andrzej Wajda pokazał zaś w filmie nakręconym na jej podstawie) scenę wywózki AK-owców na Sybir: stłoczeni na rampie stacji kolejowej klękają i zaczynają śpiewać „Bogurodzicę”, pierwszy hymn polski, który brzmiał pod Grunwaldem. Należy wątpić, czy istotnie nieszczęśnicy potrafiliby zaśpiewać tę niełatwą pieśń, pewnie wykonaliby raczej „Jeszcze Polska nie zginęła”, może „Czerwone maki na Monte Cassino” (których słuchał Maciek Chełmicki w „Popiele i diamencie”), ale symbolika obrazu była naprawdę przejmująca. Niektóre hymny zachowały swe pierwotne brzmienie przez wieki. Gdy w 1978 r. obwieszczono wybór polskiego papieża, w kościołach rozległo się „Gaude Mater Polonia” – pieśń ku czci patrona Polski św. Stanisława, pochodząca z tych samych mniej więcej czasów co „Bogurodzica”, oraz „Te Deum” z XVII w.

Refreny na różne okazje

Bywało w naszej historii również tak, iż zastępczymi hymnami stawały się dzieła, które pierwotnie wcale nie miały takich ambicji. Utwór Jana Pietrzaka „Żeby Polska była Polską”, zanim zyskał rozgłos w stanie wojennym, był zwykłą, może tylko nazbyt patetyczną, piosenką wykonywaną w kabarecie Pod Egidą. Dzieło budziło zresztą mieszane uczucia, czemu m.in. dał wyraz jeden z autorów „Kultury”, powtarzając pytanie postawione niegdyś przez wieszcza – Polska, ale jaka? Po 13 grudnia nikt nie śmiałby już się czepiać – tekst zyskał światową sławę, w kraju zaś dostąpił zaszczytu zarezerwowanego dla druków kanonicznych – został wygrawerowany na ryngrafach, które nosi się na piersi.

W nowej rzeczywistości pieśń straciła sakralny charakter.

Polityka 53.2000 (2278) z dnia 30.12.2000; Społeczeństwo; s. 83
Reklama