Bezstresowiec
Stefan, lat 20, po czterech latach spędzonych w humanistycznej klasie liceum im. Bolesława Prusa i kilkudziesięciu niedospanych weekendowych porankach poświęconych na kursy doszkalające, równo rok temu złożył papiery na pięć kierunków Uniwersytetu Warszawskiego. Wybierał według klucza: zainteresowania własne oraz największe „obłożenie kandydatem”. Mówi, że egzaminy przerażały go na równi z presją rodziców, którzy za przykład dawali mu postać starszego brata. Za nic nie mogli pojąć multiplikacji starań Stefana. Za ich czasów zdawało się na jeden kierunek i koniec.
– Naprawdę dużo czasu zajęło mi tłumaczenie im zasad rekrutacji i uświadamianie pojęcia: liczba kandydatów na jedno miejsce – opowiada. – W końcu dostałem od nich pieniądze na wpisowe na trzy egzaminy i pożyczyłem od kolegów na pozostałe dwa. Byłem spokojny wewnętrznie.
Egzaminy na prawo oblał, natomiast zdał celująco na dziennikarstwo i slawistykę. Wyjechał na wakacje.
Pragmatyk
Jacek Gębusia, świeży absolwent liceum o predyspozycjach raczej do nauk ścisłych, wybrał ekonomię na UW oraz wydziały elektroniki i technik informacyjnych i elektryczny na Politechnice Warszawskiej. Zastanowi się jeszcze nad Centrum Europejskim na UW, bo tam będzie tylko rozmowa badająca obycie kandydata z problemami Unii Europejskiej i egzamin z angielskiego.
Na PW uprościli organizację – wystarczy, że kandydat w formularzu zaznaczy trzy interesujące go kierunki, a jak się nie dostanie na ten wybrany, to mu uczelnia zaproponuje któryś rezerwowy. I egzamin jest przyjazny człowiekowi o umyśle sprofilowanym do nauk ścisłych, ponieważ każą rozwiązać konkretne zadania. Na uniwerku raczej sprawdzają inteligencję, więc można zdobyć z matematyki 90 na 100 punktów, a mimo to nie otrzymać indeksu.