Archiwum Polityki

„Inwazja kieszonkowych potworów”

Pokemony są ostatnio najbardziej chyba atakowaną kreskówką w Polsce (POLITYKA 8). Pokemonom zarzuca się wszystko – że są brutalne, ogłupiające, wzmagają żądzę posiadania i prowadzą do epilepsji. Innymi słowy, Pokemony to największe zło, jakie może spotkać nasze dzieci. Ale czy na pewno?

Jestem siostrą sześciolatka, który jak większość dzieci w Polsce uległ manii (może urokowi?) Pokemonów. (...) Obecnie kreskówki w Polsce można podzielić na dwa rodzaje: okrutne i tak zawiłe, że żadne dziecko nie powinno ich oglądać i koszmarnie nudne, dydaktyczne, z morałem na każdym kroku. Nowa kreskówka o małych potworach jest jednak zupełnie inna. Pokemony są zarazem ciekawe, zabawne i mają (o czym jakoś dziwnie się nie wspomina) morał. W serii o małych potworkach każdy odcinek kończy się morałem wyraźnym, ale nie nachalnym. Każde dziecko go zrozumie, choć nie zauważy, kiedy zostało pouczone. Ośmielam się nawet zaryzykować stwierdzenie, że morał wypływający z pełnometrażowego filmu o Pokemonach jest wyraźniejszy niż w niejednym filmie Disneya. Największą dydaktyczną zaletą Pokemonów jest brak jednoznacznych czarnych charakterów. Nikt w Pokemonach nie jest okrutny wobec drugiej osoby i nikt nie chce nikomu „przylać”, a to w naszych czasach jest normą w kreskówkach. (A przypomnijmy sobie choćby tak gorąco chwalonego „Króla Lwa” – ile tam intryg, zdrad i przemocy – godnych oczywiście szekspirowskiej sztuki, z których parolatkowi uda się zrozumieć tylko, że ktoś kogoś pobił).

W Pokemonach jest stosunkowo mało przemocy, nie leje się krew. Dla porównania w dość popularnej kreskówce „Dragonball” cały odcinek składa się z bardzo brutalnych walk, z których bohaterzy wychodzą ledwie żywi.

Polityka 12.2001 (2290) z dnia 24.03.2001; Listy; s. 72
Reklama