Archiwum Polityki

Rozmiar buty

Niemiecka krytyka nazywa Daniela Kehlmanna Tomaszem Mannem XXI w. Dziwne, że jego wydana w Polsce powieść „Rachuba świata” przeszła niezauważona.

Wyobraźmy sobie, że dwudziestoletni pisarz wydał u nas ironiczną powieść o Jędrzeju Śniadeckim i Ignacym Domeyce, gdzie profesor przyrodnik (szkiełko i oko) skłócił się ze studentem filomatą (serce i wiara), który spiskował, zamiast się uczyć. I pomyślmy, że ta książka w ciągu dwóch lat rozeszła się w Polsce – tak jak chyba jedynie książka kardynała Dziwisza – w 750 tys. egzemplarzy, a „New York Times” zaczął swą recenzję słowami: Jakże szczęśliwym krajem musi być Polska, skoro taka powieść zepchnęła tam z list bestsellerów „Harry’ego Pottera” czy „Kod da Vinci”.

To porównanie jest konieczne dla zrozumienia fenomenu Daniela Kehlmanna, którego wydana właśnie po polsku „Rachuba świata”, opowieść o dwóch niemieckich przyrodnikach z początku XIX w., rozeszła się w ciągu dwóch lat w 1,5 mln egzemplarzy! Od tego czasu całkiem poważni krytycy nazywają Kehlmanna Tomaszem Mannem początku XXI w. A podobieństw jest kilka. Kehlmann urodził się dokładnie sto lat po Mannie – w 1975 r. Obaj wcześnie zadebiutowali i szybko zdobyli mocną pozycję. Mann w wieku 25 lat napisał „Buddenbrooków”, za których dostał Nagrodę Nobla, a Kehlmann miał lat 22, gdy napisał doskonale przyjętą powieść o cynicznym dziennikarzu i wodzącym go za nos niewidomym malarzu, „Ja i Kamiński”, oraz 29 lat, gdy spojrzał na dzisiejszy świat poprzez zderzenie losów pruskiego podróżnika i przyrodnika Aleksandra von Humboldta z losami znakomitego matematyka Carla Friedricha Gaussa...

Humboldt na początku XIX w. zjeździł świat – od dorzecza Amazonki po granicę Rosji i Chin. Spuszczał się na linie do wulkanicznych kraterów. Mierzył wysokość i położenie geograficzne każdego wzgórza. Liczył wszy na głowach Indian.

Polityka 16.2008 (2650) z dnia 19.04.2008; Kultura; s. 68
Reklama