Archiwum Polityki

Siła w spokoju

Mija 100 dni, odkąd Dmitrij Miedwiediew został prezydentem Rosji. Czym właściwie różni się od poprzednika? I jak daleko sięga jego rzeczywista władza?

Od bardzo niedawna z niczym się nie spóźniamy – mówi pracownica wydziału protokolarnego na Kremlu. Cóż za obelga dla prezydentury Władimira Putina! Jego skłonność do spóźnień była legendarna. Gdy pewnego razu zjawił się 3 godziny po terminie na odbywającym się koło Kremla Światowym Kongresie Prasy, orkiestra zagrała mu „Śpiącą Królewnę” Czajkowskiego. Być może punktualność była kluczową cechą, której Dmitrij Miedwiediew zawdzięcza prezydenturę.

Przez ponad rok przed ogłoszeniem kandydatury ówczesny wicepremier niemal każdego ranka i każdego wieczoru odpowiadał na umówione wcześniej pytania dwóch kanałów państwowej telewizji. A to w autobusie, a to na podium, a to w „spontanicznej” rozmowie z robotnikami. Różniły się tylko ujęcia. Było ciężko, ale Miedwiediew był cierpliwy. – Jestem częścią machiny państwa – powiedział na spotkaniu z dziennikarzami zagranicznymi w marcu tego roku. To zdanie wiele wyjaśnia.

Jego mocno nagłośnione podróże po Rosji w tym i ubiegłym roku były prawyborami na rosyjską modłę. Z tą różnicą, że w USA kandydat na czas kampanii bierze urlop od swej głównej pracy, a w Rosji objeżdża kraj, udając, że pracuje, podczas gdy w rzeczywistości zbiera głosy. Ale tak jak w amerykańskich prawyborach, celem kandydata nie jest mówienie rzeczy oryginalnych czy radykalnych, tylko uspokajanie wyborców, a zwłaszcza elit, że nie planuje żadnych ostrych posunięć. Łagodny, spokojny i niestrudzony. Miedwiediew zrobił wrażenie człowieka, któremu można powierzyć życie i majątek – nieco konserwatywnego, ale porządnego prawnika, lojalnego urzędnika, kandydata do kariery, jaką wychwalają podręczniki dla początkujących pracowników biurowych.

Przez pierwsze 100 dni rządów Miedwiediew stanął na wysokości oczekiwań.

Polityka 32.2008 (2666) z dnia 09.08.2008; Świat; s. 45
Reklama