Archiwum Polityki

Lęk mniejszości

Za miesiąc w Radłowie na Opolszczyźnie staną tablice z dwujęzycznymi nazwami miejscowości. Po polsku i niemiecku. W kolejce na swoje tablice czekają Litwini i Łemkowie. Czy na wysokości zadania stanie polska większość?

Władysław Kierat, wójt Radłowa, ma złe sny. Jest wrzesień, tablice już odsłonięto, wygłoszono referaty, dziennikarze nie znaleźli taniej sensacji i wszyscy rozjechali się do domów, a on został sam. Budzi się w tym śnie nazajutrz, dzwonią, że tablice ktoś oblał farbą, a społeczeństwo jest wystraszone, bo od strony Olesna maszeruje wygolona biała siła. Zewsząd krzyczą tutejsi: coś Włodek narobił! Mieliśmy spokój, było bezpiecznie, a ty zafundowałeś nam taką jatkę. – I co ja wtedy zrobię? – pyta już na jawie.

Gmina Radłów to dawne polsko-niemieckie pogranicze. Wójt Kierat, 44-letni Polak z krwi i kości, wywodzi się ze Starokrzepic po polskiej stronie. Na polach granicy nie ma od zakończenia drugiej wojny światowej. Ale pozostała w świadomości.

Dwie jaskółki nieszczęścia

Kierat nawet nie myślał, przyjmując się w latach 80. do pracy w urzędzie gminy, że kiedyś stanie przed takim wyzwaniem. Wtedy wszyscy byli obywatelami Polski Ludowej, w której podziały na Polaków, Ślązaków czy Niemców były zabronione. Ślązacy, w gminie zawsze ich było najwięcej, wiedzieli, że mają siedzieć cicho, bo Niemcy przegrały wojnę. W szkołach wkuwano rosyjski. Gwarą mówiło się w domu. Zauważył to Władek, gdy był na imieninach u klasowej koleżanki. Śląskość kojarzyła mu się z kolegą, który miał dojczmarki. Czasem postawił gumę balonową w Peweksie. No i Ślązacy to ci, co w sobotę sprzątają swoje podwórka i trzepią dywany zamiast jak Poloki iść na piwo.

Pracowałem w służbie rolnej, to robota w terenie. Przez kilka lat poznałem większość mieszkańców, każdy przysiółek. To potem mi się przydało – wspomina.

Kiedy na początku lat 90.

Polityka 32.2008 (2666) z dnia 09.08.2008; Ludzie; s. 82
Reklama