Archiwum Polityki

Pęd profesora

Znane jest powiedzenie François de La Rochefoucauld, iż „niektórzy ludzie umierają, bo na nic by się zdało przeszkadzać im w umieraniu”. Nie ma w tym nic o zaniechaniu czy przyzwoleniu postronnych. La Rochefoucauld, a pisał przecież o sobie, uważał, że ci, którzy rwali życie soczystymi garściami, nie przystaną nigdy na ograniczenie i umniejszenie barw ich świata. Gdzieś na dnie serca tkwi alternatywa: wszystko albo nic. A kiedy „wszystko” staje się niemożliwe, kiedy choroba czy wiek zaczynają zapalać czerwone światła, odchodzą. Myślę, że tak właśnie było z profesorem Jerzym Wisłockim. Wiedziałem, że jest ciężko chory. Z jednej strony spodziewałem się tego, co miało nastąpić... Z drugiej jednak, nawet już po jego śmierci, marzyłem, że może zmienił zdanie. Powróci na choćby jeszcze głupich dziesięć lat. Czekałem. Dlatego piszę to wspomnienie z opóźnieniem.

Kilkanaście lat temu przyszło profesorowi do głowy, że mógłbym być, w jego zastępstwie, panem na Kórniku. Przyjechaliśmy z Basią i synkami. Chłopcy biegali po wieżach i byli zachwyceni. – Wspaniale, tato – kiedy się przeprowadzamy!? I ja tylko byłem przerażony. Wszystko tu bowiem tchnęło pasją i rozmachem profesora Wisłockiego. Na stołach piętrzyły się reprinty najciekawszych dokumentów z biblioteki kórnickiej, następne miały się ukazać, gdy tylko znajdą się pieniądze. Ale że się znajdą, nie miał profesor cienia wątpliwości, bo już rozmowy były w toku. Mimochodem wspomniał o planie budowy domków dla pracujących na zamku, pertraktacjach na temat oczyszczenia przylegającego jeziora, kilkudziesięciu innych projektach... Wiedziałem już, że nie sprostam, więc niepotrzebnie zajmuję profesorowi czas.

Polityka 27.2008 (2661) z dnia 05.07.2008; Stomma; s. 99
Reklama