Polakowi było nawet trudniej niż tamtym kowbojom, którzy swego czasu przemierzali amerykańską prerię. Na przykład to: pędził stado koni przez Kazachstan i aresztowano mu wszystkich pracowników. Banknoty dolarowe załatwiały wtedy każdy większy problem. Tyle że z Rosjanami zwykle trzeba się jeszcze napić. A nie ma nic trudniejszego niż jazda konno na kacu po stepie.
Gdyby dawali jakieś glejty na dowód, że się jest kowbojem, to Jerzy Ożga, z doświadczeniem z Kazachstanu, musiałby go mieć. A jednak, gdy jeździ po Polsce z kowbojskim przedstawieniem Cyrk Buffalo Billa i gdy mówi dzieciakom, że jest prawdziwym kowbojem, to zwykle mu nie wierzą. Nawet nie to, że dzieciaki nie są teraz naiwne. One są, mówi Jerzy, bardziej podejrzliwe.
Ci z prawdziwego Cyrku Buffalo Billa zjechali całe Stany, zahaczyli o Europę, o królową brytyjską, i tak się mniej więcej zaczęła światowa moda na Dziki Zachód. Szefował cyrkowi rzeczony Buffalo – czyli Bawoli – Bill. Odznaczony medalami bohater Dzikiego Zachodu i budowniczy kolei. Jeździły z nim największe kowbojskie gwiazdy, trochę już podstarzałe, jak Bill Hickok, rewolwerowiec i morderca, który potrafił wprowadzić kulę w bok tak, by trafiła do serca, Annie Oakley, najszybsza rewolwerowa kobieta świata, która wystrzeliwała wrogom – i mężowi – cygara z ust, i Siedzący Byk, słynny szaman, wódz Dakotów.
Ale w przypadku Jerzego Ożgi to równie dobrze mogli być Cyganie. Jako czterolatek podglądał ich obozy zza krzaków, marząc, by go porwali. Dziś do cyrkowego wozu zaprzęga karego i gniadego i daje czerwoną wstążkę, tak jak to widział u Cyganów.
Są więc kowboje, bo teraz w Polsce jest na nich zapotrzebowanie. Środowisko, które w 2002 r. liczyło kilkanaście osób, teraz ma ich co najmniej 500 i zjawisko ma tendencję wzrostową, bo amerykańskie konie ze względu na kurs dolara wychodzą bardzo tanio.