Wielce Szanowny Panie Andrzeju, piszę pod wrażeniem uroczystości w Jedwabnem i wielkiej debaty, jaka toczy się od miesięcy w mediach na temat naszego przezwyciężania przeszłości, rachunku sumienia, pożegnania z naszym mesjanistycznym mitem „Chrystusa narodów”. Jednocześnie wypływają na wierzch polskie upiory – ludowy antysemityzm, ksenofobia i nacjonalistyczna parafiańszczyzna. Wystarczy włączyć Radio Maryja albo posłuchać „głosu ludu” tam na Podlasiu, Kurpiach, Mazowszu, a może i na Pańskiej Suwalszczyźnie.
Na tle tej wielkiej debaty wiadomość, że Pan – wajdelota polskiej szkoły filmowej, spadkobierca dziewiętnastowiecznych poetów narodowych, laureat Oscara – właśnie teraz zamierza sfilmowć „Zemstę” Fredry, zabrzmiały mi niestety dość zgrzytliwym dysonansem. Szlachecka – piękna, ale jednak – ramota w czasie, gdy dokonuje się przełom w polskiej świadomości? Komediowy spór Cześnika z Rejentem o mur graniczny w momencie, gdy toczy się rozdzierający do żywego polskie mity szlachetnej i pięknej ofiary spór o polską „kwestię winy” – kryminalną, polityczną, moralną i metafizyczną? To chyba pomyłka.
Przez pół wieku towarzyszy Pan najważniejszym polskim debatom politycznym swego pokolenia. „Popiołem i diamentem”, „Kanałem”, „Popiołami” czy „Człowiekiem z marmuru” inicjował Pan wielkie dysputy na temat sensu i bezsensu Powstania Warszawskiego, pułapek ułańskiego patriotyzmu czy narodzin społeczeństwa obywatelskiego z ducha sprzeciwu i oporu wobec autorytarnego „państwa robotników i chłopów”. Pańskie filmy wywoływały ożywczy ferment w polskich domach, prowokowały nocne rodaków rozmowy. Jeśli duża część polskiej inteligencji wyzwoliła się zarówno z socrealistycznego sosu jak i neoendeckiej kruchty i jest zdolna do krytycznego europejskiego myślenia, to również dlatego, że była chowana na Pańskich filmach.