Archiwum Polityki

Ruchy na firmamencie

Czołówka aktorów filmowych pozostaje w zasadzie bez zmian od czasu, kiedy ukształtowała się po dwóch, trzech pierwszych sezonach nowej kinematografii, uwolnionej od wszelkich zobowiązań poza przynoszeniem zysków. Nasz system gwiazdorski polega bowiem na tym, że aktor ma grać podobne role aż do zgrania.

Kiedyś hierarchie tworzyło samo środowisko, głównie poprzez teatr, podstawowe miejsce pracy każdego aktora; wyjątki były naprawdę nieliczne. Kiedy w filmie Andrzeja Wajdy „Wszystko na sprzedaż” ginął gwiazdor (w domyśle – Zbigniew Cybulski), to płakała także pani w kasie teatralnej, informująca widzów, że spektakl zostaje odwołany. Typowany na następcę Cybulskiego Daniel Olbrychski miał dwóch mistrzów równocześnie: Andrzeja Wajdę w kinie i Adama Hanuszkiewicza w teatrze. Był Azją Tuhajbejowiczem w „Panu Wołodyjowskim”, ale także Hamletem w Narodowym.

To dawne czasy. Teraz aktorstwo filmowe to niemal odrębny zawód, posiadający własną obyczajowość i folklor (opisywany barwnie przez kolorowe magazyny), przede wszystkim zaś nieporównanie większe gaże. Artyści, którym powiodło się od razu w kinie, po prostu nie mają czego szukać w teatrze, bo nie znajdą tam ani sławy, ani pieniędzy. Większą popularność może dać byle jaki występ w telewizji. Zbigniew Zapasiewicz opowiada, że kiedyś pokazał się na małym ekranie ze swoim psem i ten pies zaczął od tej pory za nim chodzić. Wszyscy mówili: widzieliśmy pana w telewizji z pieskiem, a on w tym czasie grał co wieczór w teatrze, a parę razy również w TV, ale nikt tego nie zauważył.

Zapasiewicz się doczekał. W ubiegłym roku zagrał główną rolę w filmie Zanussiego „Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową” i zebrał wszystkie krajowe nagrody. Odbierając w Gdyni Srebrnego Lwa powiedział kpiąco, iż on też pokazał „pazura”, co było aluzją łatwą do rozszyfrowania. Niewielu aktorom sprzed epoki „Psów” udała się taka sztuka. Artyści po 60 roku życia zostali w zasadzie dla polskiego filmu skreśleni, „używa się” ich czasem, w miarę potrzeby, ale nie rozpieszcza.

Polityka 31.2001 (2309) z dnia 04.08.2001; Kultura; s. 44
Reklama