Archiwum Polityki

Testy i protesty

W Polsce ciągle nie ma obszernych i solidnych badań konsumenckich. Nawet wodę trudno przebadać.

Grażyna Rokicka, szefowa Stowarzyszenia Konsumentów Polskich, przekonuje: – Przeciętny polski konsument z reguły wierzy reklamie i sprzedawcy. Sądzi też, że państwowe służby potrafią wyrugować ze sklepów wadliwe i niebezpieczne produkty. Ta wiara o tyle jest usprawiedliwiona, że nad zdrowiem i bezpieczeństwem kupujących czuwa kilka wyspecjalizowanych instytucji. Jedne przyznają wytwórcom produkcyjne atesty (np. Państwowy Zakład Higieny), bez których wiele towarów nie trafi do handlu. Inne producentów i handlowców nieustannie kontrolują (sanepid, Inspekcja Handlowa). A jak znajdą istotny powód, to wadliwy towar każą z obrotu wycofać.

Tyle teorii. Problem w tym, że spośród milionów produktów sprawdzany jest ich nikły procent. W gruncie rzeczy ten system zbudowany jest na zaufaniu. Zdobywając atest firma udowadnia, że potrafi zrobić bezpieczny produkt. Tymczasem towar wyłożony na sklepowych półkach może istotnie różnić się od tego, który był badany w laboratorium. – Konsumenci widząc europejski znak CE czują się bezpieczni. A to jest przecież tylko odzwierciedlenie deklaracji producenta, iż jego wyrób spełnia unijne wymogi. Nigdy nie można mieć całkowitej pewności – ostrzega Rokicka.

Zdając sobie sprawę z niedoskonałości systemu Komisja Europejska stworzyła w 2004 r. platformę Rapex, która umożliwia wyspecjalizowanym organizacjom państw członkowskich oraz urzędnikom samej Komisji szybką wymianę informacji o niebezpiecznych produktach i działaniach podejmowanych w celu ich eliminacji z rynku. Tylko w 2007 r. trafiło tam aż 1,6 tys. informacji o niebezpiecznych wyrobach (60 proc. więcej niż w 2006 r.). Połowę zgłosili sami producenci, do czego zobowiązuje ich prawo UE. – Firmy albo nie zdają sobie sprawy z zagrożenia, albo problem bagatelizują.

Polityka 30.2008 (2664) z dnia 26.07.2008; Rynek; s. 40
Reklama