Wakacyjna biegunka w pełni rozkwitu, kto żyw organizuje urlop. Imperatyw wypoczywania zarządza naszym ciałem i umysłem, pozbawia resztek nadwątlonych sił: musimy wypocząć!!! Więc biuro podróży! Stop, stop, stop – nic z tych rzeczy. Daruję to Państwu i sobie. Zabiorę na prywatną wycieczkę po winnicach.
Mijamy Klagenfurt, Villach, droga wbija się w malowniczą dolinę okoloną austriackimi Alpami, zawsze w niskich, deszczowych chmurach, i wyprowadza we włoskim Tarvisio na początek równiny padańskiej; inny film: słońce, weselej, o kilkanaście stopni cieplej. Do Wenecji godzina jazdy plus korek przy kasach autostradowych, więc może by tak w prawo, na Vittorio Veneto?
Odkrycie! Mijam stare miasteczka, włoskourokliwe, oraz ciągnące się kilometrami bujne winnice,
porastające strome, choć niezbyt wysokie wzgórza. Widoki te budzą w głowie myśl: prosseco – winorośl, a zarazem wino, robiące w ostatnich latach oszałamiającą karierę w Niemczech, u nas prawie nieznane, przytłumione słodkimi odmianami spumante i rodzimych wyrobów italopodobnych – brrr! Apage!
Parkuję na rynku w Valdobbiadene, głównym miasteczku regionu. Dzień targowy, odbywam przegląd straganów i zatrzymuję się przy sześćdziesięciokilogramowym kręgu parmezanu; na sąsiednim straganie kuszą kapcie z łyka, nagle w miłej melodii języka włoskiego słyszę nieśmiałe, polskie „dzień dobry”. Tak poznaję Waldka Wronę, ogrodnika z Lublina, kotwiczy tu od lat i okaże się wspaniałym przewodnikiem oraz kompanem. Pracuje w szanowanej rodzinie winiarskiej Bisol Desiderio&Figli. Spędzam noc w Rollo, w pięknie odrestaurowanym klasztorze pocysterskim z XIV w., służącym dziś jako agroturystyka. Otoczenie baśniowe, przywołujące na myśl Hobbiton, z majestatyczną pinią na wzgórzu otoczonym dywanem winnic.