Archiwum Polityki

Windą do nieba

Zwariowane pomysły z gatunku science fiction czasami mają szansę na realizację. Amerykańscy naukowcy wybrali jeden z nich.

W „Trzech dniach Kondora”, jednym z najlepszych filmów sensacyjnych wszech czasów, Robert Redford gra bohatera zatrudnionego w pewnej specjalnej komórce CIA, której pracownicy zajmują się wyłącznie czytaniem powieści kryminalnych i szpiegowskich. Ich zadaniem jest wyławianie z nich ciekawych pomysłów i opiniowanie, czy można je zastosować w rzeczywistości. Nie mam bladego pojęcia, czy taka placówka naprawdę istnieje, czy też powstała tylko w wyobraźni scenarzysty. Na bardzo podobnej zasadzie działa natomiast należący do NASA Institute for Advanced Concepts (NIAC). Założony w 1998 r., finansuje badania nad technologiami wziętymi żywcem z literatury science fiction.

Bradley Edwards, korzystając z grantu NIAC, pracuje nad... kosmiczną windą. Urządzenie to zaprezentował w latach siedemdziesiątych w jednej ze swoich powieści sławny pisarz i wizjoner Arthur C. Clarke. Clarke zresztą przyznaje się, że sam pomysł takiej kosmicznej wieży zrodził się w głowie Konstantego Ciołkowskiego, a potem został przekształcony przez Rosjanina Jurija Artutanowa i amerykańskiego oceanografa Johna D. Issacca w satelitę geostacjonarnego połączonego z Ziemią liną i ich prace były dla niego inspiracją.

Idea jest niezwykle prosta: lina o długości – bagatela – kilkudziesięciu tysięcy kilometrów jest zaczepiona do Ziemi w pewnym punkcie na równiku. Ulokowana na drugim końcu przeciwwaga powoduje, że lina pozostaje sztywno napięta. Specjalne kabiny-kontenery poruszają się po niej, dowożąc statki kosmiczne na właściwe „piętro” i umieszczają je na przewidzianej orbicie. Ogromne, wielostopniowe rakiety nośne nie są już do tego celu potrzebne.

W literaturze wszystko wygląda bardzo prosto, ale w prawdziwym świecie zrealizowanie tego pomysłu wymaga rozpracowania całej masy detali.

Polityka 49.2002 (2379) z dnia 07.12.2002; Nauka; s. 82
Reklama