W weekend pan prezydent poczuł się zmęczony i skrócił swój pobyt w Korei Południowej, a tym samym całą dalekowschodnią podróż, od początku będącą pasmem niepowodzeń i pechowych zdarzeń. Było tak, jakby cała nieporadność tej prezydentury skumulowała się w tych kilku dniach podróży życia. Widać było, że prezydent chciał uciec od zdarzeń tak nieprzyjemnych, jak wielka feta na cześć Lecha Wałęsy z okazji noblowskiej rocznicy czy wizyta w Polsce prezydenta Francji, dopominającego się obiecanej ratyfikacji traktatu z Lizbony. Ale dyplomatyczna ucieczka zamieniła się w serię śmiesznostek i upokorzeń, zostawiających poczucie zażenowania i wstydu.
Ostatecznie na decyzji o szybszym powrocie zaważyła podobno turbulencja, w jaką samolot wpadł przed lądowaniem w Seulu. Nie oznacza to jednak końca turbulencji z udziałem prezydenta. Lech Kaczyński w ostatnich tygodniach przy każdej okazji wywoływał lub prowokował turbulencje polityczne. I nie zamierza na dotychczasowym dorobku poprzestać. Od dawna zapowiadał wetowanie ustaw, które nie będą zgodne z jego wizją stosunków społecznych i gospodarczych w Polsce. Ostrzegł też, prawie natychmiast po przegranych przez PiS wyborach i powierzeniu Donaldowi Tuskowi misji tworzenia rządu, że będzie „wetował wszystko”. Wszystkiego oczywiście nie odrzucił, a nawet przytaczał statystyki, jak wiele ustaw podpisuje, ale to co ważne, i owszem, wetuje. Ostatnio z szybkością przypominającą serie z kałasznikowa. Od 24 do 29 listopada odmówił podpisania 8 ustaw, z czego aż czterech jednego dnia, 27 listopada, kiedy to obalił całą rządową reformę służby zdrowia. Wetując bowiem trzy ustawy z tego pakietu, uniemożliwił wejście w życie siedmiu, w tym także tej o prawach pacjentów, gdyż wszystkie są ze sobą powiązane. Kierował też wnioski do Trybunału Konstytucyjnego.