Archiwum Polityki

W prawo zwrot

Wojna w Gazie zastąpiła Izraelczykom kampanię wyborczą do Knesetu. Ale zamiast pomóc Cipi Liwni, wypromowała twardogłowego Beniamina Netanjahu i nacjonalistę Awigdora Liebermana.

Operacja Lany Ołów, tak kontrowersyjna za granicą, w Izraelu cieszyła się niemal jednogłośnym poparciem opinii publicznej. Za interwencją w Gazie opowiedział się nawet Amos Oz, hebrajski pisarz światowej sławy, kandydat do literackiej Nagrody Nobla, znany ze swoich pokojowych, zdecydowanie lewicowych poglądów. Demonstracje lewicy przeciwko wielkiej liczbie ofiar cywilnych pozostały niemal zupełnie bez echa, a spory o problemy wewnętrzne – o poprawę bytu warstw upośledzonych materialnie, religijne czy też świeckie oblicze państwa żydowskiego, a nawet o gospodarkę – zepchnięte zostały na dalszy plan. Izraelczycy, którzy 10 lutego poszli do urn wyborczych, oddali głos w referendum na temat wojny.

To referendum mieli wygrać inicjatorzy ofensywy – wicepremier i minister spraw zagranicznych Cipi Liwni, stojąca na czele centrowej Kadimy, oraz minister obrony Ehud Barak, lider lewicowej Partii Pracy. W początkowej fazie wojny to Liwni była faworytką społeczeństwa i niemal pewnym kandydatem na następnego premiera. Ale gdy okazało się, że uderzenie nie rzuciło Hamasu na kolana i nie zmusiło jego przywódcy Ismaila Haniji do pertraktacji z prezydentem Autonomii Palestyńskiej Mahmudem Abbasem w sprawie stworzenia wspólnej reprezentacji palestyńskiej, z którą można by było prowadzić rozmowy pokojowe, notowania Liwni zaczęły spadać.

Najpierw przyćmił ją Barak, a z czasem elektorat zaczął przesuwać się w stronę narodowej prawicy, stanowczo odrzucającej możliwość jakichkolwiek ustępstw w stosunku do Palestyńczyków. Ostatnią propozycję Hamasu, zakładającą jednostronne zawieszenie broni na półtora roku, Izraelczycy przyjęli wyłącznie jako próbę zyskania czasu na odbudowę sił zbrojnych. Nauczeni doświadczeniem ostatnich 10 lat, w czasie których wszystkie wysiłki na rzecz pokojowego rozwiązania konfliktu spaliły na panewce, wyborcy przestali wierzyć w ideę „dwóch państw istniejących obok siebie w dobrosąsiedzkich stosunkach” i postawili na kartę rozwiązań siłowych.

Polityka 7.2009 (2692) z dnia 14.02.2009; Świat; s. 84
Reklama