Bitwa o brązowego żołnierza – Aloszę, jak nazywają go niektórzy – na razie zakończyła się zwycięstwem Tallina. Ale od samego początku była przedsięwzięciem, jeśli nie wręcz inspirowanym przez Moskwę, to na pewno mocno wspieranym. Pomijając już chęć wykorzystania konfliktu w polityce wewnętrznej, chodziło przede wszystkim o próbę zdestabilizowania sytuacji w Estonii – kraju członkowskim Unii, a także wykazania władzom estońskim, że Rosja jest w stanie zmobilizować mniejszość rosyjskojęzyczną; wreszcie – Moskwa mogła sprawdzać, jak w sytuacji konfliktowej zachowa się Bruksela i na ile można sobie pozwolić wobec nowych krajów członkowskich Unii. Kreml mógł próbować udowodnić, że cały region jest mocno niestabilny, mało przewidywalny, a przez to kłopotliwy dla starej Europy, która powinna poważnie się zastanowić, jeśli chce robić z Rosją dobre interesy.
Ta taktyka, w przypadku konfliktu wokół brązowego żołnierza, zakończyła się fiaskiem. Skuteczna okazała się polityka Tallina.
Władze estońskie działały zdecydowanie, ale wyraźnie starały się kontrolować emocje.
Moskwa – przeciwnie – wyraźnie je podgrzewała, prowokując i tolerując nękanie ambasady. To również przyczyniło się do tego, że Unia jednoznacznie opowiedziała się po stronie Estończyków. Rosjanie odwołali się do żywiołów, nad którymi nie byli w stanie zapanować. Kiedy doszło do starć z estońską policją i zaczęła się grabież okolicznych sklepów, trudno już było to przedstawić jako obywatelski bunt walczących o godność i prawa obywatelskie. W Moskwie można było jeszcze manipulować relacjami TV – w Estonii już nie. Nawet ci spośród estońskich Rosjan, którzy duchowo byli po stronie protestujących – wobec fali oczywistego chuligaństwa zaczęli wyraźnie dystansować się od obrony Aloszy.