Francja wybrała nowego prezydenta. Niniejszym kończy się epoka, bo jakże nazwać inaczej obfite w wydarzenia dwanaście lat Jacques’a Chiraca. Nie był on popularną w Rzeczpospolitej głową państwa. Jego słowa o tym, że w kwestii inwazji na Irak „Polska straciła szansę, żeby zachować milczenie”, co odczytane zostało u nas jeszcze ostrzej jako „nie wtrącać się”, uraziły i ubodły pamiętliwych z natury Polaków. Cóż z tego, że już dzisiaj, kiedy wszyscy, z Amerykanami na czele, rozpaczliwie kombinują, jak wyleźć z gniazda os, historia bezapelacyjnie przyznała mu rację. Urażonej ambicji nie mierzy się miarą słuszności. Miał dość nieskoordynowaną mimikę i przemawiając nie wyglądał zbyt apetycznie. Poza tym zamieszany był, czy może dał się zamieszać, w parę mętnych i do końca niewyjaśnionych afer finansowo-korupcyjnych. Czy jednak z tych powodów bilans jego prezydentury ocenić należy chłodno lub zgoła negatywnie? Jestem przeciwnego zdania.
Angela Merkel powiedziała, iż jest Chirac jedynym żyjącym mężem stanu, który widzi i czuje złożoność dziejów w ich globalnym wymiarze. W tym „jedynym” być może przesadziła. Trudno jednak wskazać innego europejskiego polityka, który będąc konsekwentnym zwolennikiem i orędownikiem zjednoczonej Europy, umiałby jednocześnie nie popadać w europocentryzm i wnikać w problemy afrykańskie i azjatyckie z pełnym zrozumieniem tamtejszego punktu widzenia, co nie jest łatwe i oprócz dobrej woli wymaga również ogromnej wiedzy. Bogaty w nią wiedział na przykład, że wygranie wojny z Irakiem nie jest militarnym problemem. Dopiero później zaczną się schody w dół, a windy z powrotem nie będzie.