Na wsi białostockiej Wielki Duńczyk siedzi w niedokończonym garażu z pustaków i podpisuje kartki z notesu. Dzieci są teraz u nas śmielsze niż kiedyś, operatywne, rozumieją po angielsku, stoją w kolejce i biorą autografy dla siebie, dla kolegów i na sprzedaż na Allegro. Petera łatwo rozpoznać z twarzy, jest rozpropagowany, dziesięć lat grał w bramce Manchesteru United, zarobił miliony na piłce nożnej, mistrzostwo Anglii zdobył pięć razy, raz Puchar Europy i nikt by nie powiedział, że człowiek tego formatu teraz akurat czeka, aby odkroić głowę polskiej krowie, wypchać ją i powiesić na ścianie garażu.
Preparator
Peter czeka na Marka Krajewskiego, cenionego w Europie preparatora zwierząt, i na Szymka, jego asystenta. Krowy są cztery, wszystkie młode, podobne do siebie jak siostry i już nieżywe. Jedna jest nienaruszona i posłuży, aby wyrobić pogląd, jak właściwie krowa wygląda; dwie znajdują się w pośrednich fazach spreparowania, no a ta czwarta jest już gotowa. Pan Marek mówi, że podobną metodę stosował Adam Słodowy w programie dla majsterkowiczów: gdy z reżyserki dawali mu znak, że kończy się czas antenowy, wyjmował spod biurka gotowy przedmiot i w paru słowach wyjaśniał, że zrobił go w domu. Tak też pracują telewizyjni kucharze.
Pan Marek, Szymek i Peter pochylają się nad krową, a teraz nastąpi wyciemnienie, bo to wszystko obejrzycie sobie w gotowym filmie...
Kontakt pana Marka z przyrodą rozpoczął się we wczesnych latach chłopięcych, gdy tata zabierał go na łowy do białostockiej puszczy; niestety, po upolowaniu trofea gniły. Tymczasem, mówi Marek Krajewski, chodzi o to, aby zachować trofea na wieczność. I tak zaczyna się przygoda z preparowaniem. Z dossier preparatora: „Nie mogąc rozwinąć swoich umiejętności w Polsce, ponieważ asortyment występujących tu zwierząt jest zbyt wąski, wyjechałem za granicę”.