Archiwum Polityki

Świat babci

Moja babcia (po kądzieli) uważała, że bardzo brzydko jest być donosicielem (skarżypytą), a już podsłuchiwanie i wykorzystywanie, i wynoszenie na zewnątrz tego, co usłyszeliśmy w prywatnych rozmowach, jest niewybaczalną obrzydliwością. W regułach przyjętych przez oficerów polskich okresu międzywojennego zasadą było, że niedopuszczalne jest pomawianie kogokolwiek (kobiet w szczególności) o czyny niedowiedzione, na podstawie plotek, a również (sic!) informacji ludzi, którzy mogliby mieć interes w zniesławieniu. Inni jeszcze, nie pamiętam dobrze – stryj czy wuj, prawili o lojalności i obowiązku wdzięczności względem tych, którzy ci kiedyś pomogli. Wszystko to brzmi dzisiaj jak bajka o żelaznym wilku.

Podsłuchiwanie i nagrywanie rozmów prywatnych jest dzisiaj na porządku dziennym, ba!, stało się procederem tak zwyczajnym, że nikt mu się już nie dziwi. Jest mi o tym pisać szczególnie przykro, że zainaugurowała ten obyczaj w III Rzeczypospolitej osoba, którą skądinąd bardzo wysoko cenię i szanuję. To, że żałośnie przejechała się na tym politycznie, nie zniechęciło następców, którzy też wkrótce, i to o wiele długości, prześcignęli mistrza.

Pomawianie przeciwników, a żeby to tylko przeciwników, czasem nawet nie dla korzyści, a tylko dla efektu, również weszło naszym politykom w krew. Tutaj żadne hamulce od dawna nie istnieją. Czy to dziadek z Wehrmachtu, czy zacieranie śladów po zamordowaniu generała Papały, czy doktor Mengele, czy Oleksy szpieg radziecki, czy Piwowski agent SB, czy Kaczyńska czarownica, czy lekarze z Mercedesami w garażu, czy Miłosz przeniewierca antypolski, czy Nowak-Jeziorański hitlerowski współpracownik, czy Bartoszewski sługus IV Rzeszy, czy Izabela Jaruga beton, czy Geremek na kolanach przed żydomasonerią.

Polityka 37.2007 (2620) z dnia 15.09.2007; Stomma; s. 111
Reklama