Archiwum Polityki

Przysłupowy kawałek Europy

UmgebindeLand, Kraina Domów Przysłupowych, czyli pogranicze Niemiec, Czech i Polski, może zostać wpisana na listę międzynarodowego dziedzictwa UNESCO. Dla polskiej strony to raczej kłopot, konieczność pielęgnowania spuścizny po Niemcach.

Na agonię dolnośląskich, poniemieckich domów Polak lubi patrzeć z wysokości plastikowego okna własnej willi z pustaka. Willa stoi tuż obok opuszczonej dwustu–trzystuletniej rudery z drewnianymi podcieniami i piętrem skrzyżowanych czarnych belek w pobielonych ścianach. Polacy mówią: pruski mur, czyli brzydka sprawa, dowód istnienia niemieckiego gospodarza. Niemcy zrobili wojnę, to wypędzono ich za karę, rozkazem Wielkiej Trójki obradującej w Poczdamie. Został mur. Nieładny, niepolski, brzydszy niż kryta strzechą chata. Niemcy lubili taką kratkę na ścianach. Nie chcieli stąd wyjeżdżać. Kowal ze wsi Przeździedza umarł, gdy kazali mu pakować graty. Teraz ponoć nocami chodzi po strychu, gada po niemiecku, straszy.

Maria Masztalerz ze wsi Bystrzyca po wojnie musiała opuścić rodzinne gospodarstwo w Trembowli (dziś Ukraina), w zamian dostała na Dolnym Śląsku dom z murem pruskim. I pierwsze, co zrobiła, to zatynkowała elewację.

Tylko po polskiej stronie istnieje problem nieidentyfikowania się mieszkańców z przysłupową architekturą – mówi Jeannette Gosteli, szefowa fundacji UmgebindeLand w Zittau (wschodnie Niemcy), chroniącej ok. 20 tys. domów na trójgranicy Niemiec, Czech i Polski. – Chcemy zintegrować się ponad starymi granicami i wprowadzić wszystkie przysłupowe domy na listę UNESCO, która działa jak magnes na turystów.

W 2003 r. UmgebindeLand, z pomocą Regionalmanagement Oberlausitz (Regionalne Kierownictwo Łużyc Górnych), zleciło drezdeńskiej agencji reklamowej Rost&Partner wymyślenie kampanii promocyjnej przysłupów. Trwa ona do dziś u Niemców i u Czechów, w Polsce jakoś nie wyszła. Emil Mendyk, koordynator projektu w Polsce, mówi: – Bez skutku wysyłałem oferty do Dolnośląskiego Urzędu Marszałkowskiego, do Wojewódzkiego Biura Urbanistycznego.

Polityka 31.2007 (2615) z dnia 04.08.2007; Na własne oczy; s. 92
Reklama