Archiwum Polityki

Powtórka z Pyrrusa

Po ostatnich wystąpieniach prezydenta Busha i jego pretorianów mamy już jasność: wojna w Iraku będzie przekazana w spadku jego następcy. A Ameryka pozostanie w Iraku na długie lata.

W Waszyngtonie dawno już zaprzestano rojeń o budowie w Iraku demokracji, ale chociaż dominuje świadomość klęski, Biały Dom wydaje się przekonany, że lepiej rozciągnąć ją w czasie i na razie nie ogłaszać – w nadziei na cud albo lepszy los. Taki w każdym razie wniosek wysnuć można z irackich planów wojsk USA, przedstawionych przez Busha, szefa Pentagonu Roberta Gatesa i dowódcy sił międzynarodowych w Iraku generała Davida Petraeusa. Do lipca 2008 r. do kraju ma wrócić nieco ponad 30 tys. wojsk, czyli dokładnie tyle, o ile wzmocniono tego lata kontyngent amerykański, obecnie liczący ponad 160 tys. żołnierzy. W marcu, gdy Petraeus przedłoży w Kongresie swój kolejny raport, rząd zadecyduje, czy dokonać dalszych redukcji. Gates powiedział, że liczy na zmniejszenie liczby wojsk do 100 tys. do końca przyszłego roku. Ale wszystko zależy od tego – zastrzega Bush – jak się rozwinie sytuacja w Iraku.

Wiadomo na pewno, że Kongres nie pokrzyżuje planów prezydenta. Dominujący tam demokraci protestują, domagają się wcześniejszego wycofania wojsk, a przewodnicząca Izby Reprezentantów Nancy Pelosi ogłasza, że strategia Busha jest nie do przyjęcia. Ale to wszystko gra pozorów. Demokraci zgłosili projekty ustaw, które miałyby praktycznie zmusić rząd do redukcji wojsk, m.in. przez wydłużenie przerw między okresami służby w Iraku. Nie mają wszakże dość głosów, aby przełamać prezydenckie weto. Demokraci liczyli, że przyłączą się do nich umiarkowani, niechętni eskalacji wojny republikanie, w tym tak prominentni jak były przewodniczący senackiej komisji spraw zagranicznych Richard Lugar i były szef komisji sił zbrojnych John Warner. Ostatecznie jednak poparli oni plan prezydenta – raport Petraeusa i ogłoszenie redukcji wojsk dostarczyło im wygodnego alibi wobec niezadowolonych z wojny wyborców.

Polityka 39.2007 (2622) z dnia 29.09.2007; Świat; s. 57
Reklama