Archiwum Polityki

Fanatycy i heretycy

warszawa, tribute to joy division, kuka records 2007

Bez Joy Division muzyka lat 80. nie byłaby taka, jaką była, bez Joy Division i dzisiaj muzyka byłaby uboższa, inna. Ten zespół to legenda. Nie dziwi więc idea, by nasi artyści, w jej hołdzie, nagrali płytę z dawnymi utworami we współczesnych interpretacjach. Dziwi, że stało się to tak późno. Wszak Joy Division na początku swej działalności nazywali się Warsaw. To zobowiązuje. Ale płyta jest i to cieszy, bo chociaż niektóre utwory diametralnie odbiegają od pierwowzorów, to jest jednak udana. Oddaje gęstą i mroczną atmosferę, przypomina o lękach, depresjach, frustracjach lidera Iana Curtisa, który przypłacił je samobójczą śmiercią. Lękach, które wtedy zresztą były dość powszechne. Lata 80. to wszak apogeum ideologicznego zwątpienia wyrażanego punkowym jeszcze hasłem no future. To wszystko na tej płycie jest i brzmi. A było to trudne wyzwanie.

Może dlatego najlepiej wypadają weterani sceny alternatywnej. Muzycy, którzy wtedy na żywo przetrawiali muzykę Joy Division, inspirowali się nią bądź po prostu byli pod jej urokiem. Szczególne brawa dla Bułgarów, Komet, Tymona. No i Agressivy 69. Ich wersja „Isolation” to prawdziwy majstersztyk. Ćwierć wieku temu, znając oryginał i tę wersję, niektórzy mogliby się skłaniać ku tej nowej. Herezja? Siouxsie ładniej od Beatlesów zaśpiewała „Dear Prudence”, Nouvelle Vague „Too Drunk Too Fuck” Kennedysów. A przykłady można by mnożyć...

Polityka 29.2007 (2613) z dnia 21.07.2007; Kultura; s. 55
Reklama