Archiwum Polityki

Krew prawdziwa

Od początku naszej interwencji w Afganistanie zbyt rzadko zadawaliśmy sobie pytanie: co my właściwie tam robimy? Teraz już nie można go uniknąć.

To, co wydarzyło się w wiosce Nangar Khel, to przede wszystkim tragedia ludzi, zwłaszcza kobiet i dzieci żyjących w kraju doświadczanym wojną od lat, którzy – czy było tak, czy inaczej – padają ofiarą żołnierzy, którzy przyjechali ich chronić. Potem tragedia tychże młodych żołnierzy, wysyłanych z domu na drugi koniec świata w służbie kraju, którzy narażają życie, a potem sami lądują w więzieniu. Zarzuty są bardzo poważne i opierają się na twierdzeniu prokuratora, że otwarcie ognia „nie było związane z jakimkolwiek równoczesnym, bezpośrednim, realnym aktem agresji ze strony ludności miejscowej...”. Oczywiście, żołnierzom, jak wszystkim oskarżonym, służy domniemanie niewinności. Sama też armia, która ich wysyła, powinna zapewnić im profesjonalną, rzetelną obronę.

Dotychczas podobne wypadki – w gorszej znacznie skali – przydarzały się innym: Amerykanom w Wietnamie, Brytyjczykom na Falklandach, Rosjanom w Afganistanie. W 1996 r. w toku operacji Grona Gniewu, prowadzonej przez żołnierzy izraelskich dla zlikwidowania katiusz Hezbollahu, artyleria zniszczyła obóz w Kanie, w którym zginęło 102 uchodźców cywilnych. Armia izraelska długo twierdziła, że to nieszczęśliwy wypadek. Śledztwo ONZ podważyło tę tezę. Historia dowodzi, że wojny są nieuniknione, przerażające i krwawe, żołnierze niezbędni. Humaniści o tym wiedzą, lecz starają się do tego horroru wprowadzić jakieś rozumne reguły: nie wolno naruszać prawa i zwyczajów wojny. Konwencje genewskie wymieniają czyny przestępcze, wśród nich zabijanie cywilów i niszczenie ich mienia. Ale nasz wiek rozszerzył niepomiernie szarą strefę wojowania.

Polityka 47.2007 (2630) z dnia 24.11.2007; Kraj; s. 18
Reklama