Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Okolice ulicy Słonecznej

Ulice Łodzi tużpowojennej przypominały scenę teatru, gdzie spędzono aktorów grających w różnych sztukach. Battle dresy i ruskie kufajki, pelisy z kołnierzami objedzonymi przez mole, kapelutki-ogródki przechowane w szafach przez całą okupację, ciuchy z paczek cioci Unry, odcinające się pstrokacizną od ulicznej szarości, zakopiańskie kożuszki i przefarbowane kurtki mundurowe, dawniej feldgrau, dziś czarne i granatowe, bo te kolory najłatwiej przyjmowało niemieckie sukno. Było na co popatrzeć, gdy szło się Piotrkowską, mijając sklepiki, gdzie nikogo nie dziwiła wetknięta w osełkę kartka „Masło przedwojenne”.

Koło kawiarni Mocca – towarzyskiej giełdy, skrzynki poszukiwań i punktu wymiany informacji – uwagę moją zwróciła pani o ciemnych włosach, wysuwających się spod kaptura płaszcza obrębionego króliczym futrem. Energicznie roztrącająca powietrze pani miała na nogach białe kapce, jeszcze nie zachlapane błotem, nie nasiąknięte wilgocią. Filcowe kapce były wtedy krzykiem mody, szpanem – jak byśmy dziś powiedzieli.

– To Stefania Grodzieńska – powiedziała matka. – Występuje w Syrenie, tańczy, śpiewa, a na dodatek pisze zabawne felietony.

Zapamiętałem tę scenę sprzed lat. Wróciła do mnie teraz, kiedy czytam autobiograficzną opowieść „Nie ma z czego się śmiać” (Instytut Wydawniczy Latarnik) autorki, której wypadło żyć w ciekawych aż do przesady czasach. Garderoby teatrzyków na krótko przed wybuchem wojny, losy artystów w dniach zagłady, Lublin 44, Łódź – pełniące obowiązki stolicy, wreszcie Warszawa i próby ułożenia sobie życia w stawianym dzisiaj pod pręgierzem PRL – wszystko to układa się w dygresyjną historię kogoś, kto nigdy nie zwątpił w prawdziwość życiowego motta: „Świat pełen jest bratnich dusz”.

Polityka 47.2007 (2630) z dnia 24.11.2007; Groński; s. 129
Reklama