Archiwum Polityki

Wstydzę się za lustrację

Jestem czeskim dziennikarzem i tłumaczem literatury polskiej. Na początku lat 90. przyjęto u nas ustawę lustracyjną. Wprawdzie dotyczyła jedynie stanowisk w instytucjach publicznych i państwowych, ale poszczególne gazety, wtedy już prywatne, lustrowały się na potęgę. Pracowałem wówczas w miejscowej gazecie w stutysięcznym Ołomuńcu, nie na najwyższym stanowisku, ale jednak na kierowniczym. Kolejne gazety dumnie ogłaszały: agentów w naszej redakcji nie ma. Pewnie pisały prawdę, a jednak czułem w owych redakcyjnych deklaracjach czystości hipokryzję. Wiele z tych tytułów należało dawniej do partii komunistycznej lub jej młodzieżowej przybudówki, a pracujący w niej dziennikarze byli często prominentami byłego systemu.

Uważałem, że lustrację trzeba przeprowadzić. Przynajmniej połowa moich ówczesnych redakcyjnych kolegów wcześniej pracowała w miejscowej gazecie komitetu powiatowego partii. Wszyscy dziennikarze byli lojalni wobec pracodawcy, niektórzy przyjaźnili się z partyjną władzą. Część – zwłaszcza starsi – znała miejscowych ubeków. No i było jeszcze paru nowych pracowników, ja wśród nich, ale na robieniu gazety, włącznie ze wszystkimi technicznymi sprawami, niestety nikt poza dotychczasowymi zawodowcami się nie znał. Jednak atmosfera następnych tygodni była wyjątkowo ciężka. Ostatecznie okazało się, że w naszej redakcji nie było żadnego agenta.

Gdy to wspominam, wiem, że już nigdy nie chciałbym być współinicjatorem lustrowania kolegów. Wtedy uległem duchowi czasu, wstydzę się do dziś. Nie chciałbym tego przeżyć ponownie i sam bym się też tym procedurom nie poddawał. Zostało kilku ówczesnych kolegów redakcyjnych, których powinienem przeprosić. Po co to było? Nasze wcześniejsze drogi życiowe ułożyły się bardzo różnie, ale nikt z nas przecież nie chciał ani nie mógł zawrócić koła historii.

Polityka 23.2007 (2607) z dnia 09.06.2007; Listy; s. 113
Reklama