Maj 1997 r., końcówka rządów SLD i PSL. W pałacu prezydent Kwaśniewski. Rozdawane przed kościołami ulotki prócz znanych tez o spisku żydokomuny, okrągłostołowych elit, „utrwalaczy grubej kreski” i układu z Magdalenki wzywają: „Polaku! Obudź się, głosuj przeciw!”. Na murach pojawiają się hasła: „Masz sumienie? 25 V = NIE!” i „To prostytucja, nie konstytucja” (tu autorami są działacze Ligi Republikańskiej). Politycy przeciwni przyjętej przez Zgromadzenie Narodowe ustawie zasadniczej nazywają ją „konstytucją dla bantustanu” (Jan Olszewski, szefujący Ruchowi Odbudowy Polski), a parlamentarzystów, którzy za nią zagłosowali – targowicą (Marian Krzaklewski, ówczesny lider Solidarności).
Komisja Krajowa Solidarności jednomyślnie wzywa „obywateli polskich” do odrzucenia jej w referendum. Grupa liderów KK (prócz Krzaklewskiego także szefowie dużych regionów – Tomasz Wójcik, Jacek Rybicki, Marek Kempski) porównuje nową konstytucję do bolszewickiej nawałnicy w 1920 r. Działacze przypominają, że przed rozstrzygającą bitwą 1920 r. Episkopat Polski na Jasnej Górze zwrócił się do Opatrzności Bożej i dokonał w imieniu Narodu Polskiego intronizacji Chrystusa Króla. Ludzkimi siłami trudno będzie odrzucić przedstawioną w referendum konstytucję, apelują więc o „intronizację Chrystusa Króla A.D. 1997”. Prymas Józef Glemp tuż po uchwaleniu ustawy zasadniczej uznaje wprawdzie, że należy z niej brać, co dobre, starając się unikać tego, co złe, ale rychło zmienia front: stwierdza, że została uchwalona przez niewierzących. Episkopat w słowie pasterskim wspomina o „poważnych zastrzeżeniach moralnych”. Ksiądz Rydzyk krzyczy w swoim Radiu: „Obraza dla Polski, niewola i mord na naszej ojczyźnie.