Po skandalu związanym ze słynną tajną instrukcją 0015, mającą umożliwiać inwigilowanie prawicy na początku lat 90., wydawało się, że służby specjalne postawią na jawność i przejrzystość reguł, naturalnie przy zachowaniu tajności samych operacji. Okazuje się jednak, że CBA, sztandarowa instytucja IV RP, dorobiła się tajnej instrukcji, mogącej umożliwiać funkcjonariuszom biura szukanie „haków” na swoich informatorów i tym samym de facto na szantażowanie ich po to, aby składali zeznania obciążające innych. Krótko mówiąc: będziemy dla ciebie łaskawsi, jeśli wskażesz jeszcze bardziej winnego kolegę. To taka odmiana stosowanego często przez prokuraturę „aresztu wydobywczego”.
Szef CBA zapewnił, że instrukcja jest zgodna z prawem i nie pozwala na grzebanie w życiu prywatnym informatorów. Być może jest to prawda, ale nie wszystko, co nie jest sprzeczne z prawem, jest od razu zasadne.
Sprawy korupcyjne są procesowo bardzo trudne. Najczęściej można się oprzeć tylko na zeznaniach, bo trudno tu oczekiwać pokwitowań i umów. A przecież choćby podejrzenie kogoś o łapówkę, widowiskowe aresztowanie nad ranem przed kamerami, wielogodzinne przesłuchania relacjonowane przez media wystarczą, aby człowieka naznaczyć piętnem przestępcy jeszcze przed aktem oskarżenia, nie mówiąc już o procesie.
Dlatego jest tak ważne, aby zeznania dające podstawę do takich działań były wiarygodne, niewymuszone, nie dyktowane strachem przed wymiarem sprawiedliwości. Nie można tu iść na skróty, co pokazuje choćby przypadek trzymanego od lat w areszcie Marka Dochnala, którego obciążające zeznania, np. w sprawie fundacji Jolanty Kwaśniewskiej, nie zostały potwierdzone. Bazowanie na „hakach” i szantażu to karykatura prawa i sprawiedliwości.