Do niedawna pewnie nikt w amerykańskim miasteczku Pawtucket nie wiedział, czym jest Belgia. Teraz ten mały europejski kraj jest tam dobrze znany. Otóż w Pawtucket w stanie Rhode Island ma siedzibę firma Hasbro, drugi na świecie producent gier i zabawek, który postanowił, że nie wyda nowej belgijskiej wersji słynnej gry Monopoly. Dlaczego? Zwyczajem tej firmy jest, że każde nowe lokalne wydanie Monopoly poprzedza ankieta, w której obywatele danego kraju typują miasta, które figurują na planszy. Hasbro słusznie zrozumiało, że w obliczu konfliktu, a może nawet i rozłamu między Flamandami a Walonami, czyli Frankofonami, ci pierwsi zagłosowaliby na miasta flamandzkie, a drudzy na walońskie. Tak więc nie będzie nowej belgijskiej edycji Monopoly. Czyżby Hasbro przewidziało, że wkrótce Belgia przestanie istnieć?
Nic dziwnego w tym, że wieści o belgijskim kryzysie dotarły do Pawtucket: cała zagraniczna prasa szykuje się do pochówku Belgii. Amerykański dziennik „International Herald Tribune” dał na pierwszej stronie artykuł o tym, że z Belgii coraz częściej i głośniej dochodzą głosy wzywające do rozpadu. A dwa tygodnie wcześniej brytyjski tygodnik „The Economist” zadekretował, że Belgia spełniła już swoje historyczne zadanie i że nie należy z powodu jej rozkładu dawać ponosić się emocjom.
Co do emocji, to w tej chwili chyba tylko one łączą Belgów.
Co prawda nastroje nie są jeszcze tak histeryczne jak 13 grudnia 2006 r., kiedy francuskojęzyczna telewizja publiczna RTBF nadała program, w którym przekazywała „na żywo” informację o rzekomej secesji Flandrii. Program przeraził Walonów, którzy w pierwszej chwili uwierzyli, że oto nadszedł koniec Belgii. Jednocześnie mistyfikacja rozwścieczyła Flamandów, urażonych, że zrobiono z nich karykaturę.