Na karierę Fujimoriego składają się same precedensy. Jest Peruwiańczykiem w pierwszym pokoleniu, potomkiem japońskich imigrantów. W prezydenckiej kampanii wyborczej w 1990 r. pokonał wielkiego pisarza, konserwatystę z dziada pradziada Mario Vargasa Llosę. Startował jako skrajny populista. Obiecywał, co obiecuje każdy populista: dobrobyt i porządek. Za przeciwnika miał Vargasa, któremu, nie wiadomo dlaczego, zachciało się być prezydentem (to tak, jak gdyby Czesław Miłosz po powrocie do Polski stanął do walki wyborczej). Vargas przygotował program naprawy gospodarczej kraju według wzorów neoliberalnych. Miał gotowy peruwiański „plan Balcerowicza”.
Transformacja w Polsce nie mogła być dla Peruwiańczyków żadnym wzorem, bo mało kto z nich wiedział, że Polska w ogóle istnieje. Natomiast superpopulista Fujimori zwalczał liberała Vargasa pod hasłem budowy drugiej Japonii. Hasło okazało się nośne i Fujimori wygrał wybory. Populizm był już wtedy dobrze znaną w Ameryce Łacińskiej praktyką polityczną. Wypróbował go w latach 40. pułkownik Juan Domingo Peron w Argentynie, który twierdził, że będzie lepiej, że wiadomo, gdzie są pieniądze (w bankach i sejfach bogaczy), że trzeba je stamtąd zabrać i rozdać biednym, że los gringos, czyli Amerykanie, wykorzystują swoją biedną siostrę Amerykę Łacińską i że trzeba zwalczać żydowską mafię.
Ta sztanca używana jest do dziś. W peruwiańskim populizmie pojawiło się dodatkowo ostrze antyindiańskie: indio znaczy w Peru „cham”. Tak właśnie określa się w miastach i miasteczkach mieszkańców andyjskich wsi, potomków Inków. Wykorzystała to grupa awanturników z uniwersytetu w Limie pod przewodnictwem byłego profesora filozofii Abimaela Guzmana i od lat 60. organizowała ruch samoobrony, nadając mu ideologię maoistowską oraz nazwę Sendero Luminoso (Świetlisty Szlak).