Peer Gynt. Szkice z dramatu Henryka Ibsena”, najnowsza produkcja Pawła Miśkiewicza, od tego sezonu dyrektora warszawskiego Teatru Dramatycznego, to rodzaj eseju scenicznego o naturze człowieka. Zaczyna się w urządzonym eksponatami z Muzeum Ewolucji Instytutu Paleobiologii PAN foyer teatru, gdzie pięć wcieleń Peer Gynta (Krzysztof Bauman, Mariusz Benoit, Krzysztof Dracz, Adam Ferency, Marcin Troński) w garniturach i pod krawatami uczestniczy w panelu dyskusyjnym – ich wystąpienia układają się w mapę świadomości człowieka XIX w. – od patriarchalizmu („człowiek, czyli mężczyzna”) przez kult rozumu, wiarę w rozwój cywilizacyjny po manię klasyfikowania i definiowania. W ten świat logiki i racjonalizmu wkracza pohukujące stado małp, prowadząc widzów na scenę, gdzie wraz z Peerami i ich matką (świetna Barbara Krafftówna) śnimy sen o potędze. Nad logiką XIX w. górę bierze to, co w naszej naturze instynktowne i irracjonalne, w efekcie zamykająca spektakl druga część panelu dyskusyjnego to już obraz człowieka współczesnego: uganiającego się za samorealizacją szaleńca, niewolnika własnego „ja”. Przedstawienie Miśkiewicza ma wady (przegadanie, traktowanie dramatu Ibsena pretekstowo), jednak są w nim równocześnie sceny piękne, zaś aktorzy w walce o uwagę widza wspinają się na wyżyny swojej sztuki. A że bywa mało klarowne, gubi kierunki? Cóż, jest przecież obrazem człowieka.