Wedle pierwszych pogłosek zbuntowane zakonnice miały uciec na Białoruś. Teraz okazuje się, że prawdopodobnie nadal są w Polsce i za pośrednictwem poznańskiego Stowarzyszenia Pomocy Eksmisyjnej szukają miejsca, w którym mogłyby razem zamieszkać. Chcą bowiem dalej tworzyć wspólnotę pod przewodnictwem dotychczasowej przełożonej Jadwigi Ligockiej.
Ale sugestie, że państwo powinno w tym przeszkodzić, krążyły od początku. Jak to ujął jeden z publicystów, przed strukturami państwa stanęło wyzwanie: nie dopuścić, „by wokół byłych zakonnic powstał nowy ruch religijny”. Głównym argumentem jest oczywiście hipoteza, że jego wyznawcy będą manipulowani. Pada i inny motyw: że o ile „przełożoną zgromadzenia siostrę Ligocką miał kto kontrolować i odwołać, to ewentualnej przywódczyni nowej wspólnoty, pani Ligockiej nie miałby już kto zatrzymać”.
Odpowiedzią są głosy, by grupę tę zostawić w spokoju – tworzą ją przecież osoby dorosłe, a każdy ma prawo do wolnego wyboru wyznawanej religii i życiowej drogi.Zważywszy jednak na delikatność materii, racje są dużo bardziej skomplikowane.
Przepis na pranie mózgu
– Prawo nie zna pojęcia sekty – wyjaśnia dr Jarosław Szymanek, konstytucjonalista i specjalista od prawa wyznaniowego z Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Oddzielać związki wyznaniowe od sekt próbują co najwyżej religioznawcy. Dla nich wyróżnikami sekty ma być przede wszystkim posługiwanie się specyficznymi technikami zdobywania wyznawców – zwłaszcza manipulacjami psychologicznymi, a w efekcie wywoływanie destrukcyjnego wpływu na jednostkę.
Z prawnego punktu widzenia kryteria te są za mało precyzyjne. Z tego właśnie powodu przepadła zgłoszona w grudniu 2000 r. przez rząd Jerzego Buzka propozycja wprowadzenia do kodeksu karnego przestępstwa polegającego na stosowaniu manipulacji psychologicznej w celu zmuszenia innej osoby do określonego zachowania.