Moja żona jest ładniejsza od Billa Clintona” – powiedział na spotkaniu z wyborcami jeden z republikańskich kandydatów do Białego Domu Fred Thompson. Żart miał przypomnieć Amerykanom, że w razie zwycięstwa Hillary Clinton w przyszłorocznych wyborach – co wydaje się, przynajmniej na razie, bardzo prawdopodobne – do rezydencji przy 1600 Pensylvania Avenue wprowadzi się wraz z nią były prezydent. Bezprecedensowa w historii USA sytuacja stworzy nowe problemy, począwszy od najprostszych: jak się zwracać do Billa Clintona–Pierwszego Dżentelmena, w obecności jego małżonki? Mister President czy mister Clinton?
Perspektywa, że pierwsza kobieta prezydent zamieni się rolą ze swym mężem, będzie trudna do zaakceptowania dla Amerykanów – twierdzą konserwatywni komentatorzy, jak George Will z „Washington Post”. Ludzie nie chcą – przekonują – aby Bill rządził zza kulis. Tymczasem okazuje się, że to nieprawda. Dowodzą tego m.in. sondaże „New York Timesa” i Bloomberga, a także Instytutu Gallupa, wskazujące, że większość Amerykanów uważa Billa Clintona bardziej za potężny atut pani senator z Nowego Jorku niż kłopotliwy balast. Według sondażu Gallupa, 53 proc. jest nawet zdania, że były prezydent powinien odgrywać aktywną rolę w kształtowaniu polityki przyszłego rządu. Wśród wyborców demokratycznych – jak wynika z sondażu NYT i Bloomberga – aż 70 proc. nie ma nic przeciwko temu, by Bill Clinton doradzał żonie prezydentowi. Hillary coraz częściej więc pokazuje się na wiecach z mężem, który obsypuje ją komplementami, a że mówi sugestywnie, przysparza żonie punktów.
Bill Clinton – jak wynika z badań opinii – jest wciąż niezmiernie popularny i około 70 proc. Amerykanów, w tym wielu o sympatiach republikańskich, ciepło wspomina jego rządy (zwłaszcza w porównaniu z epoką jego następcy).