Być może polscy archeolodzy w ogóle nie trafiliby do Egiptu, Syrii czy na Cypr, gdyby nie prof. Kazimierz Michałowski, ojciec wszystkich „faraoniarzy”. Profesor – do dziś tak mówią o nim jego uczniowie – studiował na Uniwersytecie we Lwowie filozofię, ponieważ wydziału archeologii tam po prostu nie było. Dopiero jako doktor filozofii zaczął zdobywać wiedzę na temat fascynującej go od dawna starożytności na różnych uniwersytetach europejskich. Przede wszystkim jednak zaczął jeździć na wykopaliska – praca w terenie zawsze dawała mu najwięcej satysfakcji, drugim jego żywiołem była organizacja.
Los na loterii
Prof. Michałowski miał wyjątkowy instynkt menedżera. Tak naprawdę gdyby nie on historia polskiej archeologii śródziemnomorskiej potoczyłaby się zupełnie inaczej. Zaraz po wyjściu z niemieckiej niewoli prof. Michałowski wrócił do Warszawy i już w 1945 r. z pasją zabrał się do organizowania od podstaw polskiej archeologii. Działał zarówno na Uniwersytecie Warszawskim, w Muzeum Narodowym i w Polskiej Akademii Nauk. W Kairze zaś stworzył stację, która koordynowała polskie wykopaliska w tym rejonie. Ponieważ władze niepodległego Egiptu nie bardzo chciały, aby prace badawcze na ich terenie prowadzili byli kolonizatorzy, zaproponowano wykopaliska uznanemu już prof. Michałowskiemu. Dzięki temu od późnych lat 50. rozpoczęliśmy nad Nilem regularne prace archeologiczne, które trwają do dziś.
Prawdziwą sławę przyniosła nam akcja ratowania zabytków związana z budową Wysokiej Tamy Asuańskiej. Egipcjanie chcieli po raz pierwszy w historii okiełznać Nil, wierzyli, że tama rozwiąże wszystkie problemy związane z kaprysami tej rzeki i zapewni im dobrobyt. Spiętrzona woda miała na zawsze zalać ogromną ilość zabytków. Na początku lat 60.