Archiwum Polityki

Siedem cnót winiarza

Typowa polska winnica ma kilkanaście arów, jest położona w południowej lub południowo-zachodniej części kraju i prowadzona przez hobbystę. Ale są też winnice liczące po kilkanaście hektarów, a najdalej wysunięta na północ leży na polskim biegunie zimna.

Cnota pierwsza: wytrwałość

Stary dom jest obrośnięty dzikim winem, za nim stoi budynek gospodarczy, dalej drewniana stodoła i osiem foliowych tuneli. Teren gospodarstwa przylega do Odry. To bardzo korzystne, w ciągu dnia woda zbiera ciepło, które potem oddaje. Winnica Kinga – położona w Starej Wsi, w woj. lubuskim – powstała 22 lata temu. Jest jedną z najstarszych w kraju. Jej założyciele państwo Kowalewscy są już na emeryturze, upraw dogląda głównie ich córka Kinga, od której pochodzi nazwa winnicy, oraz zięć Robert.

– Nie mamy jeszcze potomstwa – uśmiecha się Kinga Kowalewska-Koziarska – ale te kilka tysięcy krzewów winnych to nasze dzieci, nie mniej absorbujące niż rodzone. To wymagająca roślina, nie pozwala, by traktować ją po macoszemu, bo od razu pokazuje pazurki.

Pierwsze krzaki winorośli, jakie posadzili rodzice Kingi, należały do deserowej, przeznaczonej do jedzenia, odmiany Skarb Panonii, na którą był wtedy w Polsce popyt. O robieniu wina nie było mowy. Zresztą przepisy w PRL pozwalały na wytwarzanie wyłącznie 50 l rocznie na własne potrzeby. Tym zapewne należy tłumaczyć upadek tradycji winiarskiej w Polsce. Winorośl bowiem uprawiano tu od bardzo dawna, w XVI i XVII w. winnice zajmowały kilka tysięcy hektarów. Po II wojnie światowej ich liczba gwałtownie spadła, nie rekompensowały tego resztki tradycji winiarskiej na Ziemiach Odzyskanych, np. w okolicach Zielonej Góry i w Lubuskiem.

Kowalewscy od jednego foliowego tunelu doszli do ośmiu. Uprawa rozwijała się aż do 1997 r., kiedy przyszła wielka powódź. – Utopiło się wszystko – opowiada Wojciech Kowalewski. – Został jeden krzak, który rośnie do dziś. Potraktowaliśmy to symbolicznie jako wskazówkę, by dalej uprawiać winogrona.

Polityka 46.2007 (2629) z dnia 17.11.2007; Na własne oczy; s. 132
Reklama