Archiwum Polityki

Teoria i praktyka przyjaźni politycznej

Rozmowa z Ludwikiem Dornem, posłem Prawa i Sprawiedliwości, byłym marszałkiem Sejmu

Ewa Winnicka, Cezary Łazarewicz: – Czy zastanawia się pan nad swoim miejscem w polityce? PiS pana zawiesił, a PO pana nie weźmie.

Ludwik Dorn: – Mogę zostać jeszcze dość mocno poturbowany, ale nie zamierzam z PiS zrywać. Jestem związany z tym nurtem myślenia i działania. Nie zamierzam też dawać pretekstu tym koleżankom i kolegom, których obejmuję przyjaźnią polityczną, a którzy najchętniej by mnie wykopali. Dlatego swoboda moich wypowiedzi jest ograniczona.

Czy całym sensem uprawiania polityki może być czekanie?

Widzę taki zespół wydarzeń, który umożliwi mi realny powrót do współdecydowania o mojej partii. Bo nie jestem zadowolony z modelu opozycji, który moja partia wybrała. Jeżeli moje niezadowolenie podzieli więcej członków, to mogą nastąpić zmiany. I być może zrealizuje się to szybciej, niż przypuszczałem.

Nie ma pan poczucia déjà vu? Był pan w podobnej sytuacji w 1998 r., po wyjściu z AWS.

Mówiłem już, że pod jednym względem jestem wdzięczny panu prezesowi Kaczyńskiemu. Pozwala mi czuć się sporo lat młodszym. Niemniej w tamtej kadencji miałem większą możliwość swobodnej gry politycznej. Nawet zabawy. Bo ja bardzo lubię element ludyczny w polityce.

Na razie sam pan pisze w swoim blogu, że koledzy partyjni nie wahają się traktować pana jak trędowatego. To zaczęło się chyba, gdy opublikował pan, jako minister spraw wewnętrznych, list otwarty do prezesa Kaczyńskiego. Polityczni współpracownicy chcieli, żeby on pozostał zamknięty. Tylko Stefan Meller się odezwał.

W partiach politycznych jest tak, że jak ktoś robi krok niekonwencjonalny, to milkną telefony.

Czy współpraca partyjna wyklucza telefonowanie do kogoś, na kogo akurat prezes krzywo spojrzał?

Polityka 14.2008 (2648) z dnia 05.04.2008; Kraj; s. 20
Reklama