Dziś krajobraz polskich służb specjalnych można określić modnym swego czasu określeniem „porażający”. Mamy obecnie pięć służb zatrudniających prawie 10 tys. oficerów. Jeszcze cztery lata temu było ich dwie, a oficerów 7 tys. (w UOP – 5 tys., w WSI – 2 tys.). W budżecie na ten rok po raz pierwszy po 1989 r. wydatki na służby specjalne przekroczyły miliard złotych. Obecnie w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego pracuje 6 tys. oficerów, w Agencji Wywiadu blisko tysiąc, w Centralnym Biurze Antykorupcyjnym też prawie tysiąc, w wywiadzie i kontrwywiadzie wojskowym ponad 2 tys. Rozrosły się kierownictwa służb. Dawniej było dwóch szefów mających po dwóch zastępców, obecnie jest pięciu i każdy ma po dwóch, a nawet trzech zastępców. Wszystko to są szefowie urzędów centralnych, tradycyjnie tytułowani ministrami. Kierownictwa służb stają się coraz bardziej bizantyjskie i coraz bardziej autonomiczne.
Gdy przyjrzeć się budżetom, to okazuje się, że rosnące skokowo wydatki (w niektórych służbach zwiększają się one z roku na rok o 30–50 proc., podczas gdy w policji i wojsku o 10–12 proc.) przeznaczane są nie na pracę operacyjną, ale na płace. Każdy chce zatrudniać jeszcze więcej lub podnosić wynagrodzenia. Mimo to wakatów jest bardzo dużo. W ABW obecnie około tysiąca. Najlepiej zarabia się w CBA – średnio 6 tys. zł, dla zamiejscowych jeszcze 1,2 tys. na wynajęcie mieszkania.
Obecny rząd w zasadzie przyklepał wydatki na służby zaplanowane przez rząd poprzedni, próbowano jedynie nieco zmniejszyć budżet CBA. Ta służba rozwija się najbardziej dynamicznie. Obecnie w 10 największych miastach tworzone są jej wydziały zamiejscowe, z których każdy zatrudni od 20 do 40 oficerów. Opozycja śmieje się, że rząd Tuska, godząc się na taki rozrost CBA, szykuje sobie wyłącznie kłopoty, bowiem przy skłonnościach funkcjonariuszy Mariusza Kamińskiego do prac politycznych oddziały zamiejscowe zajmą się głównie śledzeniem lub prowokowaniem prezydentów miast z PO.