Zacznijmy od galerii prywatnych. Mamy ich w kraju kilkaset. Niestety, większość to raczej sklepiki z obrazami. Tych, które prowadziłyby bardziej ambitną działalność wystawienniczą, promocyjną i wydawniczą jest może kilkadziesiąt. Nic więc dziwnego, że dla Europy Zachodniej (o USA nie wspominając) jesteśmy galeryjnym ubogim krewnym. Jak wygląda pejzaż polski? Oto kilka jego charakterystycznych cech:
Dominacja stolicy. W Warszawie znajduje się nie tylko najwięcej galerii, ale też najwięcej się tu dzieje. Kraków – ostro rywalizujący ze stolicą jeszcze w poprzedniej dekadzie, dziś pozostaje coraz bardziej w tyle. Zaś w tak dużych miastach jak Poznań, Gdańsk czy Wrocław interesujące prywatne galerie policzyć można na palcach jednej ręki.
Dominacja młodych. W światowym obiegu sztuki okres dwóch, trzech lat to ledwie chwila. U nas wszystko dzieje się dużo szybciej. Jedne placówki padają, na ich miejsce powstają nowe. Wystarczy tylko nieco przebojowości i wyobraźni, by prędko doczekać się uznania. Na tegorocznej liście jest aż siedem placówek, które rozpoczęły działalność po 2000 r.
Rzecz gdzie indziej nie do pomyślenia – galerie w mieszkaniu. To dziś najpopularniejsza forma prezentowania sztuki. Daremnie szukać dobrych galerii – jak to bywa w świecie – przy głównych turystycznych szlakach miejskich za dużymi parterowymi witrynami. Z reguły kryją się w bocznych uliczkach, w zaadaptowanych na ten cel mieszkaniach. W ten sposób funkcjonuje aż połowa placówek, które znalazły się w tegorocznym rankingu.
Brak programowej wyrazistości. Polscy galerzyści, nawet ci najwybitniejsi, z reguły swobodnie surfują po świecie sztuki, nie przywiązując się do określonych trendów, nurtów, poetyk.