Srebrny Opel na białostockich numerach parkuje na podwórku pod lasem. Z auta wychodzi młoda kobieta w białym kusym futerku, w wysokich czarnych kozakach na obcasie i z lakierowaną torebką. Dłonią z wypielęgnowanymi, długimi paznokciami śmiało otwiera drewnianą furtkę. W małym zadbanym domku znika na 20 minut. Kiedy wychodzi, szczelnie chowa głowę w kaptur, bo już wie, że nerw nie lubi zimna. Jak niemal wszyscy odwiedzający szeptuchy, nie jest skłonna do zwierzeń. Jednak zanim odjedzie, na pytanie, czy to pomaga, odpowiada pewnie: – Jak się wierzy, to pomaga. Mnie pomogło, inaczej bym tu nie przyjeżdżała.
Orla, Rutki, Morze, Grabowiec, Parcewo, Dubicze Cerkiewne, Szernie – to wioski na południowy wschód od Bielska Podlaskiego. Tutaj podczas burzy w oknie ciągle stawia się zapaloną świeczkę, a od staropanieństwa chronią poukrywane w rogach izby kromki chleba poświęconego w cerkwi. Wszędzie tu niebieszczą się małe cerkwie, a cmentarze pełne są błękitnych krzyży i napisów w cyrylicy. Niebieskie są też okiennice w małych drewnianych chałupkach. Dlaczego? Gospodarze odpowiadają bez wahania: – Bo niebo jest niebieskie. Tak jest bliżej Boga.
Cukier Paszy
– Kiedy Jezus umierał na krzyżu, to wszyscy od niego pouciekali – zaczyna opowieść Paraskiewa, w skrócie Pasza. Przed jej domem akurat nie ma kolejki aut, a mimo to na rozmowę godzi się niechętnie. Żadnej z podlaskich szeptuch rozgłos nie jest potrzebny. I bez tego ludzie do nich trafiają. Pierwsza lepsza osoba na drodze wskaże właściwą chałupę i nikogo pytanie nie zdziwi.
– I księża, i batiuszkowie woleli pójść za Judaszem. Jezusa nie opuściła tylko młoda 16-letnia Weronika i mały piesek, co mu rany wylizywał – ciągnie opowieść Pasza.