Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Gość w trzecim pokoleniu

Pierwsi gastarbeiterzy (robotnicy gościnni) przybyli do Niemiec przed prawie 44 laty. Kraj rozwijał się, rąk do pracy brakowało, za przyprowadzenie nowego pracownika szef dawał nagrodę. Dawało też państwo: milionowy robotnik, który przyjechał do RFN w 1964 r. - był to Portugalczyk - został obdarowany motocyklem, a Bonn podejmowało go niczym męża stanu. Po 40 latach imigracji cudzoziemców mieszkających stale w Niemczech, niekiedy już w trzecim pokoleniu, jest kilka milionów. Rząd SPD-Zieloni wyszedł z inicjatywą nadania im podwójnego obywatelstwa. Oprotestowała to opozycja.

Sprawa podwójnego obywatelstwa była najgorętszym tematem kampanii przed wyborami krajowymi w Hesji na początku lutego, pierwszymi od przejęcia steru w Bonn przez SPD i Zielonych. Lokalna koalicja tych partii straciła władzę, a CDU ogłosiła, że zwycięstwo przyniosła jej kampania zbierania podpisów przeciwko zamierzeniom Bonn - rzecz w życiu politycznym Niemiec raczej niezwyczajna. CDU i CSU dalej zbierają podpisy, a SPD, choć z pomysłu podwójnego obywatelstwa się nie wycofała, wyraźnie straciła doń serce.

- Nie można mieć jednej połówki pupy niemieckiej, a drugiej tureckiej - tłumaczył w Bundestagu Wolfgang von Stetten z CDU, którego troje dzieci ma obywatelstwo... niemiecko-szwajcarskie. Ale na szwajcarskie i każde inne europejskie (lub amerykańskie) Niemcy są gotowi zgodzić się bez zastrzeżeń; gdy mowa o tureckim - zaczynają się kłopoty. W RFN mieszka ponad 2 miliony obywateli Turcji (w tym wielu Kurdów). Daleko za nimi uplasowali się obywatele dawnej Jugosławii, Grecy, Włosi, Polacy. W sumie 5,5 miliona ludzi ze wszystkich zakątków świata (ta statystyka nie obejmuje tzw. przesiedleńców z Polski i dawnego ZSRR), o których w dyskusjach na temat podwójnego obywatelstwa prawie się nie wspomina. Dyskutuje się za to - i to ostro - właśnie o Turkach.

Mało było wśród nich ludzi wykształconych, za to wielu półanalfabetów, dla których pobyt w Niemczech stał się awansem społecznym i cywilizacyjnym. Wkrótce nad Ren wędrowały całe klany: złośliwi wyliczyli, że jeden zasiedziały w RFN Turek ściąga 68 dalszych. Politycy byli wniebowzięci i obiecywali Niemcom wspaniałe społeczeństwo wielokulturowe, w którym stopią się ludzie wszelkich ras i kolorów skóry. Koniec cudu gospodarczego oznaczał jednak koniec owego tygla szczęścia. Ale Turcy nie chcieli wracać do domu. W miarę upływu czasu w RFN zaczęto chwytać się różnych sposobów, by umożliwić czy nawet wymusić na nich powrót, wabiono jednorazowym zastrzykiem gotówki wypłacanej na pożegnanie, siedzącym na garnuszku państwa odbierano pozwolenie na pobyt.

Polityka 12.1999 (2185) z dnia 20.03.1999; Świat; s. 44
Reklama