Pleśń i bakterie coli w napojach chłodzących u progu gorącego lata. Nie może być chyba gorszej wiadomości dla wytwórni Coca-Coli w Polsce. Koncern od miesiąca miota się w kryzysie, a konkurenci zacierają ręce.
W tym sezonie straszy. Najpierw wykryto dioksyny w belgijskich kurczakach i paszach. Jeszcze to nie ucichło, gdy znaleziono "zły dwutlenek węgla" w coca-coli produkowanej w Antwerpii. Przez chwilę można by sądzić, że to z Belgami coś jest nie tak. Ale wkrótce pojawiła się afera we francuskiej Dunkierce: fenol w puszkach z coca-colą; 200 osób zgłasza bóle głowy i żołądka.
Belgijski rząd - ciężko trafiony skandalem z dioksynami - próbował ratować resztki twarzy i wydał zakaz produkcji w zakładach Coca-Coli. To samo zrobiła Francja. Ze sklepów, restauracji, hoteli wywieziono miliony podejrzanych butelek i puszek. Wstępne koszty tej operacji oceniane są na 60 mln dolarów, a spadek spożycia napojów Coca-Coli w Europie w drugim kwartale br. - na 6-7 proc.
Straty finansowe to bolesna sprawa, ale z punktu widzenia centrali Coca-Coli w Atlancie jeszcze gorsza jest utrata zaufania klientów do marki. Tym bardziej że na wpadkę w Belgii koncern zareagował z opóźnieniem, oddając inicjatywę administracji państwowej.
Z Atlanty wysłano więc grupę specjalistów od sytuacji kryzysowych. W belgijskich gazetach zamieszczono ogłoszenia, w których prezes koncernu przeprasza konsumentów i bije się w piersi: "Powinienem był porozmawiać z wami wcześniej".
Tymczasem w Polsce - podobnie jak w większości krajów w Europie - trwała psychoza związana z dioksynami. Media spekulowały, ile i gdzie mogło do nas przeniknąć skażonego mięsa, czy podejrzana cola z Belgii mogła trafić do polskich sklepów itd. Niezbyt pewna swego wiceminister zdrowia Irena Głowaczewska (główny inspektor sanitarny kraju) przyznała w pewnym momencie, że chociaż u nas niczego nie wykryto, to na wszelki wypadek radziłaby na parę dni wstrzymać się z piciem coli.
Filia Coca-Coli w Polsce uznała tę wypowiedź za krzywdzącą i przystąpiła do propagandowego kontrataku.