Archiwum Polityki

Donoszą z Czeczenii

Czytam sobie w prasie francuskiej doniesienia z Czeczenii. Francuzów Czeczenia nic nie obchodzi, więc nie mają żadnych szczególnych powodów, żeby łgać, fantazjować lub oczerniać. Do tego Francuzi, tak jak i Polacy, są skłonni do polemik. Jak jeden napisze cokolwiek, to drugi poczytuje sobie zazwyczaj za punkt honoru napisanie czegoś radykalnie przeciwnego. O dziwo w tym przypadku, co świadczy, że już nic innego nie da się zobaczyć, wszyscy reporterzy są zgodni. Twierdzą otóż, że w Czeczenii rządzą plemienne mafie, które codzienne konflikty między sobą rozstrzygają najchętniej przy pomocy kałasznikowów, ewentualnie metodą porywania członków rodzin przeciwników. Ekonomia opiera się przede wszystkim na uprowadzaniu cudzoziemców i wymuszaniu od nich okupu. Oprócz tego wprowadzono najbardziej restrykcyjne prawa muzułmańskie surowsze niż w Iranie i Afganistanie. Z tych to powodów zachodnie agencje podróży spośród miejsc, w których spędzić by można wakacje, najserdeczniej odradzają Czeczenię - nawet przed Rwandą, Kosowem czy Północną Sri Lanką, gdzie armia cejlońska niszczy wprawdzie wieś po wsi, ale ponoć oszczędza turystów.

A tak niedawno jeszcze znaczna część polskiej prasy także kochała Czeczenię. W Krakowie powstać miało, a może i powstało, radio wspierające ruch narodowo-wyzwoleńczy w Czeczenii. Zbierano składki, ciuchy, konserwy i co się tylko dało. Teraz milczenie. Czyżby jakiś kac polityczno-moralny? Czyżby jakaś ideologiczna zgaga? Bo nikt mi nie powie, że przebiegu wypadków nie dało się przewidzieć i nie wiedziano, z kim mamy do czynienia. Dominowała jednak, przepraszam za mocne słowa, tępa, być może - tak mawiał generał Wieniawa-Długoszowski, ale to niczego nie tłumaczy i nie usprawiedliwia - "wrodzona" antyrosyjskość.

Polityka 35.1999 (2208) z dnia 28.08.1999; Stomma; s. 82
Reklama