Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Kampania z Panem Bogiem

George W. Bush, republikanin i zapewne przyszły prezydent, zapytany, jaki myśliciel polityczny wywarł na niego największy wpływ, odpowiedział po chwili namysłu – Jezus Chrystus. Europejczykowi taka odpowiedź wydać się może w najlepszym razie nie na miejscu, a w najgorszym – cynicznym schlebianiem konserwatywnym fundamentalistom chrześcijańskim. Jednak w Ameryce komentatorzy uznali, że gubernator Teksasu tak zapewne uważa i po prostu powiedział to, co myśli.

Tak czy owak wypowiedź George’a Busha jest symptomatyczna dla polityki amerykańskiej, gdzie religia ciągle jeszcze odgrywa wielką rolę. Od początku dziejów tego kraju religia i polityka są ze sobą ściśle splecione. Trzeba pamiętać, że wprawdzie pierwsi osadnicy angielscy przybywali do Ameryki uciekając przed prześladowaniem i nietolerancją (purytanie do Massachusetts, a katolicy do mojego rodzinnego Marylandu), ale bynajmniej nie mieli przed oczami wizji wolnego, wielowyznaniowego, tolerancyjnego kraju.

Wręcz przeciwnie, marzyła im się (szczególnie purytanom) teokracja, coś na kształt obecnego Iranu i zaraz po wylądowaniu ochoczo brali się do dzieła, delegalizując wszystkie inne wyznania na zajętych przez siebie terenach, kamienując grzeszników, paląc czarownice. Powstrzymywać tego rodzaju zapędy musiała najpierw korona brytyjska, a potem władze centralne w Waszyngtonie. Ale do dziś coś z tego religijnego zapału do porządkowania świata zostało. Co więcej, chyba tylko w Ameryce debaty religijne, toczone na ekranach telewizorów, budzą nie tylko wielkie zainteresowanie, ale i gorące emocje, a kwestia tego, czy prawdy zawarte w Biblii należy brać dosłownie (południowi baptyści, do których należy między innymi prezydent Clinton), czy też metaforycznie (większość pozostałych protestantów i katolicy), jest tematem ożywionych dyskusji zarówno w mediach, jak i w szkołach czy barach.

Te religijne emocje i animozje przenikają też, w sposób nieunikniony, do kampanii wyborczych. Jeszcze nie tak dawno olbrzymie kontrowersje budził wybór katolika Johna Kennedy’ego na prezydenta kraju. Sprawa katolików jest w ogóle ciekawa. Od końca XIX w. do połowy XX w. katolicyzm był w USA zdecydowanie religią „pośrednią”, wyznaniem niższych klas, tzw. blue collars, miejskiego proletariatu.

Polityka 13.2000 (2238) z dnia 25.03.2000; Świat; s. 44
Reklama